wyruszenia, gdyż słońce zniżyło się już na zachodzie; należało się spodziewać, że całkiem się ściemni, zanim dojedziemy do kryjówki.
Nie staraliśmy się wcale ukrywać śladów; wieczorem i tak ich widać nie było. Przybywszy na drugą stronę, wciągnęliśmy konie w zarośla, poczem wyruszyliśmy z Halefem, aby podejść miłe towarzystwo. Osce i Omarowi, którzy musieli pozostać, poleciłem zachowywać się całkiem spokojnie i nie opuszczać tego miejsca przed naszym powrotem.
Ponieważ znaliśmy okolicę nieźle, przeto dostaliśmy się bez przeszkody w pobliże domu węglarza, mimo że noc już była zapadła. Pomiędzy nim a znanym mielelerzem płonęło jasne ognisko; siedzieli przy niem wszyscy, których spodziewaliśmy się tu zastać.
Skradając się ostrożnie brzegiem polany, zaszliśmy do krzaków po drugiej stronie, przecisnęliśmy się przez nie na wązką drożynę, schodzącą od dębu i kończącą się pod mielerzem. Tam usiedliśmy obaj.
Owi ludzie znajdowali się od nas tak daleko, że słyszeliśmy wprawdzie ich głosy, lecz słów nie mogliśmy zrozumieć. Według wszelkich oznak nie byli w najlepszem usposobieniu. Spojrzenia, rzucane często ku wejściu do doliny, naprowadzały na domysł, że oczekiwali rychłego zjawienia się alima i jego jeńca.
Rzeczywiście po upływie zaledwie pół godziny doleciał nas tętent koni. Siedzący przy ognisku zerwali się z miejsc. Przybyło sześciu jeźdźców: dwaj z nich „przywiązani do koni: lord i ktoś drugi, prawdopodobnie tłómacz. Jednym z pozostałych czterech był alim. Zeskoczył z siodła i podszedł ku czekającym. Powitano go z widocznem zadowoleniem. Następnie odwiązano od koni jeńców, zdjęto ich na ziemię i skrępowano im znowu nogi; na rękach mieli już przedtem więzy. Tak położono ich na ziemi. Ludzie z eskorty oparli strzelby o ścianę i zajęli miejsce także przy ogniu.
Mówiono teraz z wielkiem ożywieniem. Szkoda, że z powodu oddalenia nie mogliśmy nic zrozumieć. Ale
Strona:Karol May - Szut.djvu/225
Ta strona została skorygowana.
— 201 —