— Odważ się! — groził lord. — Dostałbyś potem trzykrotnie!
— Od kogóż to? — zaśmiał się tamten.
— Od tego effendiego, o którym mówiliśmy w drodze.
— Ten cudzoziemiec nigdy się o tobie nie dowie, chociaż jechałeś naprzeciw niego.
— Znajdzie mnie z pewnością!
— Musiałby być wszechwiedzącym. On nie wie nawet, że ty go szukasz.
— Dowie się w Rugowej, że tam byłem i pytałem o niego. Usłyszawszy zaś, że zniknąłem tak nagle, przyjdzie za moim śladem tutaj napewno.
— Za twoim śladem? Jakże go znajdzie? Nikt nie ma o tem pojęcia, gdzie się znajdujesz? Zniknąłeś wieczorem, a od tego czasu widzieli cię tylko nasi przyjaciele.
— Effendi zmusi tych drabów, żeby mu wyjawili miejsce mego pobytu.
— W takim razie musiałby wiedzieć, że zabrano cię do karaułu. A o tem wie tylko dwu, ja i Szut.
— Nie szkodzi! On to i tak wydobędzie. Czem jesteście wy obydwaj wobec niego i hadżego?
— Psie, nie mów tak! On ciebie odkryć nie potrafi. A gdyby to nawet zrobił, byłoby po nim. Wpadłby nam w ręce, a my zaćwiczylibyśmy go na śmierć. Nie łudź się tą nadzieją szaleńca! Nikt cię tutaj nie wykryje, przekaz tylko zdoła cię ocalić. Oznajmiam ci, aby cię o tem przekonać, że ten effendi siedzi już pewnie w tym samym karaule, z którego ciebie zabrałem; on i jego trzej towarzysze. Jemu nie poradzimy, żeby się wykupił: oni już nigdy nie zaznają wolności; muszą oddać swe życie.
— Co ci się śni! — zawołał Anglik, gdy przetłómaczono mu te słowa. — Wy nie jesteście zdolni pojmać moich przyjaciół. A gdyby wam się to nawet udało, nie utrzymalibyście ich żadnymi więzami dłużej, niżby się to im samym podobało.
Strona:Karol May - Szut.djvu/229
Ta strona została skorygowana.
— 205 —