Strona:Karol May - Szut.djvu/231

Ta strona została skorygowana.
—   207   —

pan sobie jak było z nami; nie mieliśmy czasu do obrony.
— To u niego zbyteczne. On nie głupi wpaść jak my w taką pułapkę.
— Gdyby mu nawet nic nie zrobili, to jednak nie możemy liczyć na niego zanadto. Nie dowie się nigdy, co się z nami stało i gdzie jesteśmy.
— To go pan właśnie nie znasz. Przyjdzie pewnie!
— Bardzo wątpliwe. Byłby to ósmy cud świata.
— Może się założymy?
— Nie chcę.
— Czemu? Ja twierdzę, że effendi wejdzie tu całkiem nagle. O ile się założymy?
Nawet z tej sposobności skorzystał sir Dawid dla zakładu; była to jego namiętność. Ale tłómacz postąpił tak, jak ja zwykle czyniłem: nie zgodził się na to, lecz powiedział:
— Nie mam ani pieniędzy, ani ochoty do zakładu, a ciekaw jestem, jak mu się uda wejść tu tak wygodnie.
— To już jego rzecz. Daję głowę, że przyjdzie!
— On już jest! — zawołałem głośno. — Wygralibyście zakład, sir.
Nastąpiła chwila milczenia, poczem zabrzmiał tryumfujący głos Anglika:
— All devils! To był jego głos! Znam go doskonale! Czy to wy, master Charley?
— Tak, a Halef ze mną.
— Heigh-day! To oni, to oni! Czy nie mówiłem? Zjawia się prędzej, niż się go można było spodziewać. O nieba, o rozkoszy! Teraz my będziemy baty rozdawać. Ale master, gdzie wy siedzicie?
— Tu w kącie! Zaraz będę przy was.
Halef mógł zostać, ja zaś spuściłem dolną część drabiny przez mur i przelazłem.
— Tak, a więc jestem! Podajcie ręce i nogi, niech wam przetnę sznury! Potem zabierajmy się czemprędzej.