Strona:Karol May - Szut.djvu/232

Ta strona została skorygowana.
—   208   —

— O nie, my zostaniemy tu.
— Na co?
— Aby tego łajdaka zbić własnym jego batem, gdy wejdzie.
— Zrobimy to, ale nie tutaj. Bat to rzecz uboczna, a wolność główna. Chcemy pochwycić nie tylko tego alima, lecz i drugich. Tak wstańcie kochani i chodźcie tam do ściany!
Poprzecinałem wiązy obydwom i popchnąłem ich ku murowi.
— Cóż tam jest? Czy może drzwi? — spytał sir Dawid.
— Nie, lecz dziura w skale, która jak komin prowadzi w górę do spróchniałego dębu. Tu wisi sznurowa drabina, po której się wydostaniemy. Ale obawiam się, że wam ręce odmówią posłuszeństwa.
— Gdy chodzi o wolność, to spełnią one swój obowiązek. Well! Czują już, że wraca im prawidłowy obieg krwi.
Obydwaj zaczęli uderzać ręką o rękę, aby je ożywić. Ja wydobyłem latarenką, wpuściłem powietrza i oświetliłem drabiną i mur tak, że się mogli zoryentować. Przytem objaśniłem im całe urządzenie tej jaskini.
— Rozumiem już, rozumiem! — rzekł Anglik. — Pójdzie znakomicie. Gniewa mnie tylko to, że nie zostawiacie mi czasu, żeby tu poczekać na tego draba.
— Spotkamy go na dworze.
— Rzeczywiście? Pewnie?
— Tak. Zejdziemy do mielerza, przez który wciągnęli was do jaskini. Tam siedzą te hultaje przy ognisku, a my złożymy im nasze uszanowanie.
— Very well, very well! Tylko prędko do nich chodźmy! A nie weźcie mi za złe, że teraz nie dziękują; na to będzie czas potem.
— Naturalnie! Pnijcie się naprzód, a ja za wami. Potem pójdzie dragoman, a Halef w tylnej straży.
— On? Gdzież siedzi ten dzielny hadżi?