Strona:Karol May - Szut.djvu/236

Ta strona została skorygowana.
—   212   —

— Mały interes, który chcą załatwić z twym przyjacielem alimem.
— Ze mną? — spytał wymieniony.
— Tak, z tobą. Nie domyślasz się, o co mi chodzi?
— Wcale nie.
— To usiądź, iżbym ci mógł tą sprawą przedstawić całkiem wygodnie.
Wrażenie, wywołane mojem nagłem zjawieniem się, było tak wielkie, że alim usiadł rzeczywiście natychmiast. Dałem węglarzowi krótki rozkazujący znak i usiadł także. Hultaje osłupieli zupełnie, zobaczywszy mnie pośród siebie.
— Najpierw oznajmiam ci, że nie znajduję się jeszcze w karaule — zwróciłem się do „uczonego — Przeliczyłeś się zatem bardzo.
— W karaule? — spytał osłupiały. — Nie wiem, do czego zmierzasz.
— To z ciebie wielki zapominalski!
— Jakto?
— Wszak twierdziłeś, że jestem już pewnie w karaule w Rugowej.
— Panie, ja nie znam żadnego karaułu, ani nie wyraziłem się nigdy w podobny sposób.
— A więc nie sądzisz także, że mnie tam na śmierć zaćwiczą?
— Nie, ja ciebie wogóle nie pojmuję.
— Jeśli tak jest rzeczywiście, to wierzę, że uważasz to za rzecz niepodobną do prawdy, żebym mógł odnaleźć ślady Anglika.
Nie odpowiedział nic. Głos uwiązł mu w gardle, nie mógł złapać tchu. Ciągnąłem więc dalej:
— Oprócz ciebie i Szuta oczywiście nikt nie wie, jakim sposobem lord dostał się w wasze ręce, ale on cię zapewniał, że ja go mimoto znajdę. To było bardzo głupio z twej strony, że nie chciałeś temu uwierzyć. Człowiek, który studyował, powinien przecież być rozumniejszym.
— Jakiegoż to Anglika masz na myśli?