— To mnie posadź! Tu stoję ja, a tu nóż mój! Jeżeli tylko jeszcze...
Więcej już nie powiedział. Dobył noża z za pasa i zamierzył się na mnie. Wtem huknął wystrzał, a węglarz runął z okrzykiem boleści. Reszta chciała się zerwać ze strachu, ja jednak zawołałem:
— Nie ruszajcie się, bo dostaniecie kulami. Jesteście otoczeni dokoła.
— Nie wierzcie temu! — krzyczał węglarz, siedząc na ziemi i trzymając się rękoma za kolano. — Przynieście strzelby. Tam są oparte, a w domu jest ich więcej.
— Tak jest, tam stoją. No, idźcież po nie!
Z temi słowy wskazałem na ścianę, gdzie wszyscy ujrzeli moich trzech towarzyszy, trzymających strzelby w pogotowiu do strzału. Pierwszy strzał padł z halefowej dwururki.
— Na nich, na nich! — rozkazywał węglarz.
Ale nikt nie wstał. Każdy czuł, że go nie minie kula, jeśli spróbuje tylko posłuchać węglarza. On sam miotał straszliwe przekleństwa. Wobec tego podniosłem kolbę i zagroziłem:
— Milcz! Jeszcze słowo, a ubiję cię! Dowiedliśmy już wczoraj, że się was nie obawiamy, a dzisiaj jesteśmy od was liczniejsi.
— Chociażby was stu było, ja się nie boję. Ty nie każ bez powodu do mnie strzelać. Oto...
Porwał nóż, który mu wypadł był z ręki i rzucił we mnie. Skoczyłem w bok tak, że koło mnie przeleciał, a w następnej chwili dostał węglarz kolbą w łeb tak, że się rozciągnął na ziemi.
To zrobiło wrażenie. Nikt nie odważył się na jakiś ruch nieprzyjazny. Oczywiście głównie nie spuszczałem oka z tych trzech, którzy mieli pistolety. Nie przyszło im jednak na myśl użyć broni.
— Widzicie, że nie żartujemy — rzekłem. — Alim będzie odpowiadał, a reszta ma się zachować spokojnie. Gdzie znajduje się Anglik?
Strona:Karol May - Szut.djvu/238
Ta strona została skorygowana.
— 214 —