Strona:Karol May - Szut.djvu/239

Ta strona została skorygowana.
—   215   —

— Tu niema żadnego — odparł.
— A w grocie także nie?
— Nie.
— W takim razie masz słuszność zupełną, bo on już wyszedł stamtąd.
— Już... zno...wu... wy...szedł? — wyjąkał.
— Jeśli go chcesz zobaczyć, to się oglądnij!
Skinąłem ku miejscu, gdzie spodziewałem się Lindsaya i tłómacza. Wyszli obydwaj, alim zaś skamieniał z przerażenia.
— Czy wierzysz teraz — zaśmiałem się — że znalazłem ślad jego? Zaledwie go sprowadziłeś, już wolny. Możecie zresztą przekonać się, że obaj mają strzelby, które w izbie wisiały. Jesteście zupełnie w naszym ręku; wobec tego prosimy tylko o pistolety tych trzech poczciwców. Tłómacz dobędzie ich z za pasa, oni sami zaś nie śmią się dotknąć broni. A następnie każdy mu odda swój nóż. Kto się będzie opierał, zginie od kuli!
Ja złożyłem się sztućcem, a Anglik zbliżył jedną ze swoich strzelb do policzka, chociaż nie zrozumiał, moich słów. To do reszty przeraziło tych ludzi. Pozwolili sobie broń zabrać bez słowa oporu.
— Halefie, sznury!
W kilka sekund wykonał hadżi rozkaz.
— Zwiąż alima!
— A tobie co! — zawołał uczony. — Mnie wiązać? Tego nie ścierpię!
— Pozwolisz to uczynić spokojnie, bo inaczej dostaniesz kulę w głowę. Czy sądzisz, że możesz bić lorda ze Starej Anglii i potem żądać, żeby z tobą postępowano jak z padyszachem? Ty nie wiesz, jaką obrazą jest uderzenie batem? Wszyscy zostaniecie skrępowani. Tamtym daję słowo, że żadna krzywda ich nie spotka, jeśli będą posłuszni, ale ty dostaniesz baty i to z dobrym procentem.
Opierał się mimoto rękom Halefa. Na to spytał Lindsay tłómacza:
— Co znaczy po turecku: ja dopomogę?