Strona:Karol May - Szut.djvu/24

Ta strona została skorygowana.
—   12   —

— Więc dobrze. Trzy rzuty na każdego. Kto rzuci najlepiej, ten weźmie pieniądze. Za cel posłuży nam to drzewo przed nami. To diszbudak agadży[1]. Topór powinien utkwić w pniu.
Zatrzymaliśmy się nieopodal strumienia. Był to niewatpliwie ten sam, który wypływał z tej doliny, do której zbaczaliśmy przedtem. Nad brzegiem rosło kilka drzew; były tam olchy, jesiony i sękate wierzby, z których głów wystrzelały młode gałęzie. Najbliższem drzewem, oddalonem od nas mniej więcej o siedmdziesiąt kroków, był wspomniany jesion.
Zsiadłem z konia i podałem czekan Izradowi. Ten zrobił szeroki rozkrok, by jak najmocniej stanąć, przekręcił się w biodrach, jakby próbował, czy im może zaufać, zważył topór w ręce i rozmachnął się do rzutu. Topór przeleciał tuż obok jesiona, lecz go nie dotknął.
— Ten czekan cięższy od mego — usprawiedliwiał się, gdy Halef poszedł po broń. — Drugim razem nie chybię.
W istocie teraz trafił wprawdzie w cel, lecz nie ostrzem, tylko trzonem. Trzeci próbny rzut udał się lepiej, topór bowiem uderzył w pień, lecz nie tak, żeby ostrze utkwiło.
— To nic — powiedział. — To była tylko próba. Potem dosięgnę celu z pewnością, bo już znam topór. A teraz ty, effendi!
Obrałem sobie w myśli za cel nie jesion, lecz daleko za nim rosnącą wierzbę, której pień, zupełnie wydrążony, posiadał tylko jeden, prosto wznoszący się, konar z małą koroną pokrytych liściem gałęzi.

Najpierw musiałem przyzwyczaić rękę do ciężaru czekana i dlatego pierwszy rzut wypadł podobnie jak u Izrada. Nie chciałem trafić w wierzbę, lecz tylko wćwiczyć się w zachowywaniu pożądanego kierunku rzutu. To też topór przeleciał daleko na lewo obok jesionu i zarył się tam w grunt miękki.

  1. Jesion.