Strona:Karol May - Szut.djvu/240

Ta strona została skorygowana.
—   216   —

— Jardymdży’m — odrzekł zapytany.
— Well! A więc jardymdży’m, mój chłopcze!
Podniósł harap, który alim poprzednio upuścił, uderzył go kilka razy tak dotkliwie, że obity porzucił myśl dalszego oporu. Związano go, poczem przyszła kolej na innych. Ci już nie bronili się; czuli zbyt wielki respekt przed strzelbami. Przymocowaliśmy im ręce na plecach w ten sposób, że nie mogli sami z tyłu węzłów rozwiązać. Oczywiście spętano im także nogi.
Następnie zbadałem nogę węglarza. Rana nie była niebezpieczna. Halef wymierzył wprawdzie w kolano, ale nie dobrze i kula weszła powyżej w mięso, przebiła je i wpadła w kupę płonącego drzewa. Opatrzyłem mu ranę, a potem go skrępowano, a w czasie tego wróciła mu przytomność. Rzucał na nas zajadłe spojrzenia, ale nie rzekł ani słowa.
Skinąłem na towarzyszy, żeby na bok odeszli, chciałem bowiem pomówić z nim w tajemnicy przed więźniami.
— Słuchajcie, master, popełniliście wielkie głupstwo — rzekł lord do mnie.
— Czy przez obietnicę, daną tym ludziom, iż się im nic nie stanie?
— Naturalnie — yes!
— Ja nie uważam tego za głupstwo.
— A za cóż? Czy za nadzwyczajny spryt?
— Nie, lecz za coś, co nakazywała mi ludzkość.
— A idźcież ze swoją ludzkością! Te łotry godziły na wasze życie. Czy to jest prawda, czy nie?
— Prawda.
— Yes! Nie rozumiem więc, dlaczego nie mielibyśmy także trochę nastawać na ich życie. Nie znacie prawa, wedle którego się tu postępuje?
— Znam je tak dokładnie jak wy, ale skoro trzymają się go ci półdzicy ludzie, to jeszcze nie wynika z tego, żeby to dla nas stanowiło wytyczną. Przeciwko wam wystąpili niedawno rozbójnicy Skipetarzy, a teraz sami mają do czynienia z gentlemanem, który jest chrze-