Strona:Karol May - Szut.djvu/241

Ta strona została skorygowana.
—   217   —

ścijaninem, a w dodatku lordem z Oldengland. Czy byłoby to z jego strony gentlemanlike stosować względem nich ich własne zasady?
— Hm! — mruknął.
— Zresztą ani was, ani nas nie zabili. Wyszliśmy wszyscy cało. Zamordowania tych ludzi nie możnaby więc usprawiedliwić prawem odwetu.
— Dobrze, więc darujemy im życie, ale obijemy ich porządnie!
— Czy takie obijanie en masse odpowiada godności sir Dawida Lindsaya?
Wiedziałem, czem można go chwycić i skutek nie dał czekać na siebie. Potarł sobie niebiesko nabiegły nos i zapytał:
— Sądzicie więc, że takie święto batów i Englishman nie zgadzają się z sobą?
— Takie moje zdanie.Przejęty jestem zbyt wielkim szacunkiem dla waszej osoby i narodowości, iżbym miał przypuścić, że taka ordynarna zemsta sprawi wam przyjemność. Lew nie troszczy się nigdy o mysz, szarpiącą go za grzywę.
— Lew — mysz — bardzo dobrze! Doskonałe porównanie. Well! Zostawmy zatem te myszy w spokoju. Jako lew będę wspaniałomyślny. Ale tego hultaja alima za mysz nie uważam. On mnie bił.
— W tem się zgadzamy. On i węglarz są kierownikami tamtych. Obaj mają więcej niż jedno życie ludzkie na sumieniu. Nie ujdzie im więc na sucho Co do węglarza, to jest już ukarany kulą Halefa. Drugi skosztuje bata: pięćdziesiąt razów w plecy i ani jednego więcej.
— Ależ, master, mnie przeznaczono sto!
— Pięćdziesiąt wystarczy. Zapamięta je na całe życie.
— Zgoda! A co potem?
— Zamkniemy ich wszystkich w jaskini.
— Bardzo dobrze! Wpadną we własną jamę. Ale tam zginą z głodu, a zabić ich nie chcecie. Jakże to?