Strona:Karol May - Szut.djvu/242

Ta strona została skorygowana.
—   218   —

— Postaram się, żeby ich w czas wypuszczono. Mając przed sobą przez dwa lub trzy dni widmo głodu i pragnienia, odbędą karę taką, że nie potrafilibyśmy na nich większej nałożyć. Znajdziemy napewno człowieka, sprzymierzonego z nimi i znającego jaskinię. Przyślemy go tu, żeby ich uwolnił. Oni nie zaszkodzą nam potem, gdyż nie będzie nas już dawno w tych stronach.
— Dokąd skierujecie teraz swe kroki?
— Najpierw do Rugowej.
— Pysznie! Nie poszedłbym też z wami gdzieindziej. Mam z tym przeklętym Karanirwanem pomówić na seryo.
— Ja także, lecz o tem potem! Czy znacie go może osobiście?
— Tak i to lepiej, niżbym sobie życzył.
— A więc zgoda między nami co do ukarania pojmanych?
— Yes! Pod warunkiem, że alim dostanie swoich pięćdziesiąt batów.
— Dostanie.
Tłómacz, który słuchał naszej angielskiej rozmowy, zauważył zgodnie:
— I ja nie byłbym zatem, żeby tych ludzi zabijać. Śmiertelna trwoga, na którą będą narażeni w jaskini, będzie już karą dostateczną. Ale pytanie, czy będzie można wykonać tę karę. Kto wie, czy nie nadejdzie wnet jaki sprzymierzeniec Szuta, który zna jaskinię. Nie znalazłszy nikogo na dolinie, zaglądnie do jaskini i uwolni tych ludzi.
— Czyż zdołamy temu przeszkodzić?
— Nie, ale wówczas wyruszą natychmiast za nami jak sfora żarłoczna.
— Utrudnimy im to, zabierając ich konie. Pomyślałem już o tem. Iść pieszo do Rugowej wymaga tyle czasu, że już przed ich przybyciem nas tam nie będzie. Prawdopodobnie znajdziemy stąd najkrótszą drogę do tej miejscowości.