Strona:Karol May - Szut.djvu/248

Ta strona została skorygowana.
—   224   —

— Także z żalu za grzechy.
— Temu nie wierzę. Ale zastanowię się jeszcze, czy zrobić dla ciebie wyjątek. Teraz wracajmy!
Posłuchał tego wezwania. Gdy znaleźliśmy się obok ogniska i związano mu nogi na nowo, szepnął mi jeszcze raz:
— Czy zrobisz dla mnie wyjątek?
— Nie, rozmyśliłem się.
Na to krzyknął głośno i zjadliwie:
— Niech cię szatan porwie i pogrąży w najgłębszej otchłani piekieł! Ty jesteś najzłośliwszy i najparszywszy pies na ziemi. Oby zgon twój był tysiąc razy nędzniejszy i pełniejszy mąk od naszego.
Spodziewałem się tego. Jego natychmiastowe posłuszeństwo i zapewnienie skruchy nie łudziły mnie wcale. On był najsilniejszym, lecz także najbrutalniejszym z parobków węglarza. Widać to było po nim.
Oczywiście dlatego tylko byłem względem niego tak skłonny do wyznań, żeby wszystko drugim powiedział. Mieli niedługo siedzieć w jaskini, ale przez ten czas poznać, co to trwoga śmiertelna. Za swoje błogosławieństwa otrzymał parobek od Halefa kilka harapów. Nie poczuł ich widocznie wcale, gdyż zaczął skwapliwie przedstawiać towarzyszom w gniewnych słowach przyszły wspólny los. Usłyszawszy to, podnieśli głośny wrzask, wijąc się równocześnie w swoich więzach. Tylko węglarz leżał spokojnie i zawołał, starając się ich przekrzyczeć:
— Bądźcie cicho! Rykiem nic nie zmienicie. Nie okazujmy strachu przed tymi psami, którzy uwzięli się, by nas zabić. Czy musimy się bać? Nie, powiadam, stokroć nie! Pies chrześcijański chce nas zgubić, dlatego Allah zstąpi, by nas ocalić. Ten giaur nie będzie nad nami tryumfował!
— Wiem, o czem myślisz; — rzekł parobek. — Allah nie może zstąpić do jaskini, bo niema drabiny. Cudzoziemiec wlazł do dębu i zabrał drabinę.
Nastąpiła chwila śmiertelnej ciszy. Po tem zapytał