Strona:Karol May - Szut.djvu/249

Ta strona została skorygowana.
—   225   —

węglarz, z trudnością chwytając powietrze, którego mu wskutek przerażenia w płucach zabrakło:
— Prawda to? Czy to możliwe?
— Tak jest, tak! On mi to sam powiedział.
— Jak odkrył tajemnicę?
— Szatan, jego brat i sprzymierzeniec, wyjawił mu zapewne.
— W takim razie już po nas, zginiemy z głodu i pragnienia!
Teraz opuścił go spokój zupełnie. Szarpał swe więzy i krzyczał głosem ochrypłym:
— O Allah, ześlij ogień z nieba i każ mu pochłonąć tych obcych. Spraw, niech woda z ziemi wystąpi i zatopi ich! Niech trucizna z chmur spadnie i wytraci ich jak robactwo!
Reszta wtórowała przekleństwom, dowodząc tem samem, że obraliśmy dobry środek do wystawienia ich na tortury trwogi przedśmiertnej. Wszczęli tak wielki hałas, że przyśpieszyliśmy umieszczenie ich w jaskini, co z powodu wązkiego otworu mogło się odbywać tylko pojedyńczo.
W środku poukładano ich szeregiem. Następnie wyleźliśmy z jaskini i przymocowaliśmy kamień łańcuchem. Oni wyli bez ustanku dalej, ale z zewnątrz nie było ich słychać.
Teraz zabraliśmy się do przeniesienia do ogniska polan, z których składał się mielerz tak, że wylot wejścia był wolny. Nawet lord pomagał. Wogóle z przyjemnością nie krępował się w takich razach względami na godność stanu. Polana stanowiły doskonały materyał do utrzymania ognia przez całą noc.
Podczas tej pracy wziął mnie hadżi za rękę, zrobił minę franta i powiedział:
— Zihdi, przyszedł mi właśnie do głowy bardzo dobry pomysł.
— Tak? Zazwyczaj te najlepsze nie są nic warte.
— Ten wart tysiąc piastrów!
— Nie dam ci ich z pewnością za niego.