Strona:Karol May - Szut.djvu/259

Ta strona została skorygowana.
—   235   —

— Wizosz.
— A przodkowie twoi tak samo się nazywalis
— Wszyscy pochodzili z tej sławnej rodziny, a jeden z Wizoszów kazał zrobić ten pancerz.
— To kłamstwo. Teraz dałeś się złapać. Ta zbroja i te pieniądze należą do niejakiego Stojki Witezia. Zaprzeczysz temu?
Wytrzeszczył na mnie oczy w bezmiernem zdumieniu. Nie wiedział, że na sakiewkach wyszyte były litery i nie mógł sobie wytłómaczyć, w jaki sposób wpadłem na to imię i nazwisko.
— Masz dyabła w sobie! — wybuchnął.
— A ty pójdziesz do dyabła, jeśli mi nie powiesz natychmiast, gdzie szukać tego Stójki.
— Nie znam człowieka tego imienia, a rzeczy te są moje. Mogę złożyć na to uroczystą przysięgę.
— Wobec tego muszę ci uwierzyć, a ponieważ nie mamy prawa rozdzielać ciebie, od własności twojej, przeto niechaj razem z tobą przepadnie. Zabierz ją do swych słynnych przodków, którzy pewnie mieszkają w dżehennie.
Przytoczyłem w jego pobliże baryłkę z prochem i wyciągnąłem z niej korek. Potem odciąłem od wspomnianego kaftana pas sukna, skręciłem go jak sznurek i wsunąłem jeden koniec w baryłkę, a drugi zapaliłem od płonącego smolaka.
— Panie, co czynisz? — krzyknął przerażony.
— Wysadzę w powietrze ciebie razem z domem i wszystkiem, co w nim się znajduje. A my chodźmy stąd prędko, żeby być dość daleko i nie narazić się na uderzenia kamieni.
Udałem, że rzeczywiście wychodzę, a towarzysze za mną. Lont tlił dalej powoli, lecz pewnie.
— Stać, stać! — ryknął za nami Szarka. — To przecież straszne! Miejcież litość!
— Ty także nie miałeś dla twoich ofiar litości — zawołał do niego Halef. — Ruszaj do piekła! Życzymy ci szybkiej podróży!