Strona:Karol May - Szut.djvu/260

Ta strona została skorygowana.
—   236   —

— Wróćcie się, wróćcie! Ja powiem wszystko, wszystko! Weźcie tylko ten lont! Te rzeczy nie są moją własnością.
Byłem już na dworze, lecz wróciłem czempredzej, by zapytać:
— A czyje?
— Tego Stojki Witezia, którego przedtem wymieniłeś. Ale wyjmij lont z beczki!
— Tylko pod warunkiem, że wyjawisz nam prawdę!
— Tak, tak, tylko precz z ogniem od prochu!
— Pięknie! Mogę zresztą lont zapalić drugi raz. Halefie, zduś iskrę! Lecz ostrzegam cię, Szarko! Jeśli cię jeszcze przychwycę na kłamstwie, wówczas zapalę lont na nowo i nie pomogą żadne prośby twoje. Nie pozwolimy na to, żebyś się bawił z nami. Gdzie więc zabrałeś temu Stójce pieniądze i zbroję?
— Tutaj.
— Ach! Więc nie był sam, gdyż w tych okolicach nie jeździ się bez towarzystwa z takimi skarbami.
— Był z nim syn i służący.
— Ty ich zabiłeś?
— Starego nie. Bronili się i zmusili nas do tego, żeśmy ich zastrzelili.
— Więc Stojko jeszcze żyje?
— Tak.
— A gdzie?
— W karaule koło Rugowej.
— Rozumiem. Będą się starali wymusić na nim okup?
— Tak, Szut tego żąda. Jeżeli mu Stojko zapłaci, to ja będę mógł te rzeczy zachować dla siebie.
— A jeśli nie otrzyma okupu?
— To będę musiał podzielić się z Szutem.
— Kto jeszcze jest w to wtajemniczony?
— Nikt oprócz Szuta i moich parobków.
— Więc oni wzięli udział w napadzie na Stójkę?
— Tak. Sam byłbym nie dał rady trzem ludziom.