Strona:Karol May - Szut.djvu/261

Ta strona została skorygowana.
—   237   —

— Jesteście istotnie dyabelskiem stowarzyszeniem! Czy alim wie co o tem?
— Nie powiedzieliśmy mn nic, bo byłby zażądał także części łupu.
— Co zrobiliście ze zwłokami?
— Zakopaliśmy.
— Gdzie?
Zawahał się z odpowiedzią. Ujrzawszy jednak, że Halef zbliżył płonący smolak do lontu, rzekł:
— Nie zapalać na nowo! Miejsce to stąd niedaleko. Szukać go chyba nie będziecie?
— Właśnie, że to zrobimy.
— I będziecie kopali?
— Prawdopodobnie.
— Przecież zanieczyścicie się trupami!
— Ty uczyniłeś to także i nie bałeś się. Zaprowadzisz nas tam, jakkolwiek chodzić nie możesz. Zaniosą cię.
— To niepotrzebne. Sami znajdziecie miejsce z łatwością, gdy stąd pójdziecie do wozu, a stamtąd w zarośla. Jest tam kupa ziemi i popiołu, pod którą są pogrzebani. Obok leży motyka i łopata.
— Pójdziemy tam. Jeśli tak nie jest, jak mówisz, to wylecisz w powietrze. Zresztą jestem pewien, że nie zamordowaliście ich dlatego, iż się bronili; musieli umrzeć, żeby was nie zdradzili. Stary Stojko także postrada życie, skoro tylko okup zapłaci. Skąd jednak wpadłeś na pomysł umieszczenia go w karaule? Gdybyś go był ukarał w jaskini, byłbyś mógł sam dla siebie dostać i nie dzielić się z Szutem.
— Niestety przyszedł właśnie po walce; widział wszystko i nie mogłem nic przed nim zataić. Zabrał też zaraz z sobą Stojkę.
— Pocóż ten był u ciebie?
— Zamierzał u mnie przenocować, będąc w podróży z okolic Slokuczie, gdzie piastuje godność barjaktara swego plemienia.
— A dokąd jechał?