Strona:Karol May - Szut.djvu/262

Ta strona została skorygowana.
—   238   —

— W góry Akra do Batery, leżącej niedaleko Kroji. Jego syn chciał się tam ożenić.
— Mój Boże! Człowiecze, tyś naprawdę szatan! Zamiast na wesele poszedł na śmierć! Wziął z sobą tę cenną zbroję, aby się nią ozdobić na tę uroczystość. Dla ciebie właściwie niema stosownej kary! Każda, choćby największa, będzie za łagodna! Ale ojca przynajmniej uratować trzeba. Powiedz mi najpierw kiedy się to stało.
— Minęły dziś dwa tygodnie.
— Jak można się dostać do karaułu?
— Ja nie wiem, bo Szut trzyma to w wielkiej tajemnicy. Co najwyżej mógł to alimowi powiedzieć. Widzisz panie, że mówię ci wszystko otwarcie. Spodziewam się, że darujesz mi życie.
— My was nie zabijemy. Powinniście zginąć jak najprędzej, ale nie chcemy się plamić krwią waszą. Jesteście potworami, którym nie dorówna krokodyl, ani hyena. Pójdziemy teraz odszukać grób. Ty zostaniesz tu aż do naszego powrotu, a Omar będzie ciebie pilnował.
Zaopatrzywszy się w tęgie głownie, udaliśmy się na opisane miejsce. Nie należy sądzić, że ten łajdak przyznał się prędko do wszystkiego. Przeciwnie, wahał się często i ociągał, ale Halef, który trzymał smolak przy loncie, zmuszał go do mówienia.
Znaleźliśmy ową kupę, złożoną w większej części z popiołu niźli z ziemi, i rozkopaliśmy za pomocą leżących obok narzędzi. Trupy nie zostały odrazu zakopane, lecz wprzód spalone. Cztery nadwęglone czaszki dowodziły, ze przedtem usunięto w ten sposób jeszcze inne ofiary. Widok był ohydny, opuściliśmy więc to miejsce ze zgrozą. Halef i lord przesadzali się w wyrazach oburzenia, Domagali się, żeby z węglarzem i jego parobkami zakończyć natychmiast. Nie odpowiadałem z początku. Mnie samego opanowała straszna złość na tych łotrów.
— Czemu nie mówicie, sir? — zawołał Lindsay. — Ci zbrodniarze muszą być przecież ukarani!