Strona:Karol May - Szut.djvu/263

Ta strona została skorygowana.
—   239   —

— Tak się stanie.
— Pshaw! Wszak sami powiedzieliście, że właściwe władze nie mają tu żadnej mocy. Jeżeli my nie weźmiemy na siebie odwetu, to te wisielce umkną nam. Chcecie im nawet posłać kogoś, żeby im otworzył jaskinię.
— Pewnie, że to uczynię.
— Tak jest! Żeby ładnie mogli pouciekać!
— Nie przyślę im ich przyjaciela, lecz człowieka, u którego nie znajdą łaski i pobłażania. Dotychczas byłem tego zdania, że należałoby im istotnie strachu napędzić, ale życia nie pozbawiać. Teraz jednak, po odkryciu tej nowej, ohydnej, zbrodni, twierdzę wprawdzie nadal, że nie wolno nam samym porwać się na nich, ale kary mimoto nie unikną. Oswobodzimy tego Stojkę Witezia i przyślemy go tutaj. Sądzę, że on nie okaże się względem nich zbyt pobłażliwym sędzią.
— Well! Na to się zgadzam. Sami nie włożymy rąk w te brudy, ale ten barjaktar wykona zemstę, jakiej my nie wymyślilibyśmy nigdy. Zresztą jest to jeszcze wielkie pytanie, czy ten Stojko zdąży tutaj dość wcześnie, aby spełnić swój urząd sędziowski. Każdej chwili może nadejść przyjaciel węglarza i uwolnić jego i towarzyszy.
— Musimy oczywiście być na to przygotowani, ale żaden z nas przecież tu nie zostanie, aby temu zapobiec.
— Czemu nie? — zapytał tłómacz. — Ja jestem zaraz gotów tutaj się zatrzymać. Sir Dawid nie potrzebuje już mojej pomocy, bo pan jest przy nim. Wprawdzie odpadnie moje honoraryum, skoro urzędu dragomana...
— Ani słowa o tem! — wtrącił Lindsay. — Płacę mimoto. Well!
— Wobec tego pod tym względem nie poniosę szkody. Zostanę tutaj i dopilnuję tych potworów, dopóki Stojko się nie zjawi. A może pan myśli, że nie spełnię wiernie tej powinności? Sądzi pan zapewne, że