— Mów, bo Halef groźbę wykona!
— Ja tu nic nie mam. Mój... mój szwagier przechowuje mi wszystko.
— Junak? A gdzie?
— Zakopane pod piecem.
— Aha! Więc nie czułeś się tutaj dość pewnym? No, niech to tam leży na razie. Nie mam czasu powracać, aby sobie przywłaszczyć te krwawe pieniądze. A teraz jeszcze jedno! Wy posługujecie się tajnem hasłem, po którem się poznajecie.
— Effendi, kto ci o tem powiedział?
— Ja to wiem. Jak brzmi to słowo?
— Nie wolno mi wyjawić.
— Proch zaraz rozwiąże ci język!
— Czy chcesz mnie zmusić do złamania przysięgi? Weźmiesz to na swoje sumienie?
— Ty widocznie sądzisz subtelnie o sumieniach drugich ludzi. Przysięga taka, jak twoja, nie jest dla mnie niczem, ale mimoto nie zmuszę cię do jej złamania. Nie zdradzisz więc tego słowa. Ale gdybym je sam powiedział, czy potwierdziłbyś, że jest tem właśnie?
— To mógłbym zrobić, bo w takim razie nie dowiedziałbyś się o niem odemnie. Ale to nieprawdopodobne, jakobyś ty je znał. Każdy poddany chowa je w najściślejszej tajemnicy. Zdrada pociąga za sobą karę śmierci wśród najstraszniejszych mąk.
— Nie łudź się! Jakbyś mnie przyjął, gdybym przyszedł do ciebie nocą jako obcy, zapukał w okiennice i zawołał przez nią te dwa słowa: „bir syrdasz!“
Drgnął i wytrzeszczył na mnie oczy, pełne przerażenia. To dowodziło, że to są słowa właściwe, nie potrzebowałem więc dopiero jego potwierdzenia. To hasło wyjawił mi przewoźnik w Ostromdży. Zaraz wtedy domyśliłem się, że używa go nietylko Mibarek, lecz że ma ono znaczenie dla całego stowarzyszenia Szuta.
— Cóż, mowę ci odjęło? — rzekłem.
— Panie, ty wiesz wszystko, wszystko! Niewątpliwie zapisałeś dyabłu duszę, za co on teraz służy ci
Strona:Karol May - Szut.djvu/266
Ta strona została skorygowana.
— 242 —