Strona:Karol May - Szut.djvu/267

Ta strona została skorygowana.
—   243   —

wiernie, nie odstępując na krok i poucza o wszystkich tajemnicach.
— A mnie się zdaje, że on sprzyja daleko więcej tobie niż mnie. Twoja dusza jest w jego mocy; on cię też nie zdradził. Zbrodnia nosi zawsze zdradę w swem łonie. Już nigdy nie zobaczysz mojego oblicza. Radzę ci wejść w siebie, zanim umrzesz. Zabierzcie stąd tego draba!
— Panie, grozisz śmiercią! — zawołał. — Obiecałeś mi przecież, że nas nie zabijesz!
— Przyrzekłem i słowa dotrzymam. My na was się nie porwiemy, śmierć przystąpi do was z innej strony. Jest już tak blizko was, że rękę podnosi, aby was dosięgnąć.
— Jaka to śmierć? — zapytał pełen trwogi, kiedy go podnoszono, by go wynieść.
— Poznasz ją sam bardzo rychło; zbyteczne zapowiadać ci ją naprzód. Precz z nim!
Równocześnie dałem Halefowi polecenie, żeby na miejsce węglarza sprowadzono alima. Nie wniesiono go do domu, lecz położono przy ognisku. Halef zdjął mu z nóg pęta, aby mógł chodzić.
Wargi miał zaciśnięte i nie spojrzał na nas ani razu, chociaż trwoga śmiertelna wyzierała mu z oblicza.
— Żądam od ciebie pewnych wyjaśnień — powiedziałem doń. — Spodziewam się, że mi ich nie poskąpisz, chyba że wolisz dostać znowu pięćdziesiąt kijów. Chodzi mi o to, jak można niepostrzeżenie zajść do karaułu Szuta.
Anglika nie pytałem jeszcze dotąd, jak go tam zaprowadzono, miałem jednak powody przypuszczać, że się to stało drogą tajemną. O niej to musiałem się dowiedzieć. Alim patrzył przed siebie w ziemię, nie odzywając się ani słowem.
— No, czy nie słyszałeś mnie? — spytałem.
Gdy zaś milczał mimoto, skinąłem na Halefa, stojącego w pogotowiu z harapem. Ten zamierzył się do uderzenia. Na to cofnął się alim, rzucił na mnie spojrzenie, pełne wściekłości i nienawiści i rzekł: