Strona:Karol May - Szut.djvu/268

Ta strona została skorygowana.
—   244   —

— Nie każ mnie znowu bić! Będę ci odpowiadał, ale to na twoją zgubę. Kto się wciska w tajemnice Szuta, ten jest zgubiony. Nie będę cię okłamywał i wyznam prawdę. Ale ta właśnie prawda zaprowadzi was w objęcia straszliwej śmierci. To będzie moja zemsta. A więc co pragniesz wiedzieć?
— Czy jesteś zaufanym Szuta?
— Tak.
— Czy znasz jego tajemnice?
— Nie wszystkie.
— Ale znasz wejście do karaułu?
— Oczywiście.
— Więc opisz mi je!
Nienawiść popchnęła go do wielkiej nierozwagi. Nie myśląc o tem, zdradził się z tem, że grozi nam śmierć. Niewątpliwie było w tem wejściu tajemnem jakieś niebezpieczeństwo dla nieobeznanego z tem. Szło tylko o to, by się dowiedzieć, na czem ono polega, albo gdzie go się należy spodziewać. Rozumiało się samo przez się, że alim sam nie powiedziałby mi tego, a zmusić go nie mogłem ani przemocą, ani podstępem. Przeciwko mojej występowała jego chytrość, z tą nad moją przewagą, że ja nie znałem przedmiotu. Przemocą z tego powodu także trudno było co uzyskać. Mógł mi cokolwiekbądź skłamać, a ja byłbym musiał wierzyć.
Był tylko jeden środek na to, by wydobyć zeń prawdę: należało obserwować jego twarz. Taki człowiek jak on nie panuje, zwłaszcza w gniewie, nad wyrazem swej twarzy. On wogóle nie pomyślał nad tem, że twarz mogłaby go zdradzić.
W tym celu stanąłem tak, że chcąc do mnie mówić i patrzeć równocześnie na mnie, musiał się twarzą zwrócić do światła. Szturknąłem polanem w ognisko, żeby ogień strzelał wysoko. Przybrałem przytem minę jak najswobodniejszą i opuściłem powieki tak, że do połowy przykrywały mi oczy, a wzrok wydawał się przeto mniej ostrym, niż był w istocie.
— Nie znasz drogi przez góry i dlatego będziesz