— O nieba! — zaśmiał się nasz przewodnik. — I ty chcesz wygrać zakład?
— Tak — powiedziałem poważnie.
Mimoto następne dwa rzuty próbne poszły pozornie jeszcze gorzej, niż pierwszy. Robiło mi to jednak przyjemność, że się Izrad śmiał ze mnie, wiedziałem bowiem, że w chwili stanowczej celu nie minę.
Halef, Omar i Osko nie śmiali się. Źli byli w duchu na to, że przystałem na zakład, nie będąc pewnym wygranej.
— Próba już przeszła — rzekł Izrad. — Teraz naprawdę. Kto zaczyna?
— Rozumie się, że ty.
— Więc złóżmy najpierw pieniądze, żeby potem omyłki nie było. Osko je przechowa.
Poczciwiec podejrzewał mnie, że nie zapłacę mu tych stu piastrów. Nie wątpił wcale o wygranej. Wręczyłem Osce pieniądze. Mój przeciwnik odliczył swoich kilka piastrów i wziął topór do ręki.
Zręczność jego była rzeczywiście nie mała. Wszystkie trzy razy uderzył w pień, lecz dopiero za ostatnim rzutem siekierka w nim utkwiła.
— Ani razu nie chybione — cieszył się. — A raz nawet wbił się czekan. Zrób teraz ty tak, eflendi!
Należało użyć sposobu Indyan, jeżeli nie miałem przegrać. Zamierzyłem się, zawinąłem czekanem dokoła głowy i nadałem mu ten ruch wirujący, który się w grze w bilard nazywa „fałszem“. Topór poleciał, kręcąc się po ziemi, wzniósł się i opadł nagle na pień jesionu, wbijając się głęboko.
Towarzysze wydali okrzyk radości, lecz Izrad rzekł, potrząsając głową:
— Coza przypadek, effendi! Trudno uwierzyć.
— Przypadek? Mylisz się bardzo — odpowiedziałem.
Halef przyniósł topór i rzuciłem nim jeszcze dwa razy w drzewo. Towarzysze radowali się głośno, Izrad jednak nie chciał się z tem pogodzić, że nie przypadkowi zawdzięczałem ten wynik.
Strona:Karol May - Szut.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 13 —