Strona:Karol May - Szut.djvu/276

Ta strona została skorygowana.
—   252   —

— Weźcie go sobie!
— Na jak długo?
— Tego nie wiem, bo przecież nie jest naszą własnością.
— Chcecie tu także wyszukać właściciela?
— Jeżeli się da. Nie przypuszczam, żeby taki koń należał do węglarza. Może do Stojki?
— Słuchajcie, master! Posiadacie dwa, czy trzy przymioty, które mi się dość podobają; innych zalet brak wam zupełnie. Do kradzieży naprzykład nie widzę u was talentu.
— A u was on może jest?
— Zbyteczne pytanie! Lord nigdy nie kradnie. Ale tego kasztana zabrałbym sobie. Mamy zupełne prawo uważać go za dobry łup.
— Dla opryszka właśnie wszystko, co może ściągnąć, jest dobrym łupem. Odprowadźcie konie napowrót. Posiadamy dokoła ogniska i zobaczymy, czy mamy jeszcze dość szynki niedźwiedziej. Jest także kawałek łapy dla sir Lindsaya.
— Niedź... niedźwiedziej szynki? Niedź... niedźwiedzia łapa? — zapytał Anglik, roztwierając nagle swe szerokie usta.
— Tak, sir! Niech Osko i Omar pójdą po nasze konie, gdyż na nich znajdują się przysmaki, które wam wymieniłem.
— Z prawdziwego niedźwiedzia?
— Nawet z białego, któregośmy wczoraj złowili. Dał się wziąć łatwo, gdyż daliśmy mu na przynętę mączniki.
— Głupstwo! Mówcie rozsądnie! Macie naprawdę niedźwiedzia?
— Oczywiście. Udało nam się położyć trupem takie zwierzątko.
— Hallo! Musicie to opowiedzieć!
— Niech to Halef zrobi! On go zabił i zabrał futro, po którem łatwo poznacie, jaki to był miśko.
— Mały Halef? Zabił niedźwiedzia? Well! Można