Strona:Karol May - Szut.djvu/279

Ta strona została skorygowana.
—   255   —

się na śmierć zawędzić w jaskini Szar Daghu, zdolna jest wycisnąć u mnie gorzkie łzy zachwytu.
— Nie drwijcie! Zamiar był dobry istotnie. Chciałem wam przyjść z pomocą.
— Ach tak? A wiedzieliście, gdzie nas spotkacie i czy znaliście grożące nam niebezpieczeństwo?
— Naturalnie! Zanim opuściłem Stambuł, odwiedziłem Mafleja, aby się z nim pożegnać. Syn jego Isla powrócił właśnie z Edreneh i opowiedział, co się tam stało. Tak dowiedziałem się, że chcieliście udać się do kupca Galingré w Skutari, aby go przestrzec przed wielką szkodą, a może i przed innemi niebezpieczeństwami. Słyszałem, że uwzięliście się na zbiegów; przedstawiono mi, jak są niebezpieczni i opowiedziano tyle o tym drabie, którego Szutem nazywacie, że zatrwożyłem się o was. Postanowiłem pośpieszyć wam z pomocą.
— Tej miłości nigdy wam opłacić nie zdołam, sir. Przyszliście nam z pomocą tak dzielnie i energicznie, że nie pozostało nam wkońcu nic innego, jak wydobyć was tutaj z jaskini.
— Śmiejcie się, śmiejcie! Czyż mogłem coś wiedzieć o tej norze?
— Nie. My także nie znaliśmy jaskini, ale nie wsadzono nas tam mimoto. Jak udało wam się potem wykonać wasz plan sławetny?
— Bardzo poprostu. Zapytałem w porcie, czy jest sposobność do wyjazdu natychmiastowego. Ponieważ tak nie było, przeto wynająłem mały parowiec Francuza, który nie wiedział jeszcze dobrze, jaki weźmie ładunek.
— To wygląda całkiem na sir Dawida Lindsaya! Ponieważ nie znalazł dobrego połączenia, wynajmuje cały parowiec. Gdzie ten statek? Czy odjechał po wysadzeniu was na ląd?
— Nie, czeka mojego powrotu. Stoi na kotwicy w Antiwari. Lichy port, za płytki, ale niestety nie można było inaczej.