gdzieindziej, śmierć byłaby was niechybnie spotkała. Przyznaję się szczerze do serdecznej wdzięczności dla was za to, że przez życzliwość ku nam naraziliście się na takie niebezpieczeństwa, ale domyślam się, że wiódł was jeszcze jeden skromny cel.
— Jakiżby?
— Sami to wiecie. Czy się nie mylę?
Wskazałem przytem przez ramię na nasze konie. Lord zwrócił tam nos, jak gdyby mu zawadzał, odkrząknął kilka razy i odrzekł:
— Well! Zgadujecie całkiem słusznie. Sądziłem, że rozmyślicie się co do karego. Chciałbym go bardzo posiadać. Zapłacę kolosalne pieniądze.
— Nie mam Riha na sprzedaż. Tak postanowiłem. Nie odbiegajmy od waszego opowiadania! Czy nie zapomnieliście przypadkiem w Antiwari o najważniejszem, co mieliście uczynić: o kupcu Galingré?
— Oczywiście, że o nim pamiętałem; byłem tam nawet. To się samo przez się rozumiało. Wyjechaliście do niego, musiałem się więc dowiedzieć, czyście już tam byli.
— To było jeszcze niemożliwe. Ale ostrzegliście go zapewne?
— Naturalnie.
— Cóż on na to?
— On? Hm! Nie zastałem go.
— Czemu?
— Udał się w okolice Pristiny na tak zwane Kosowe Pole, aby zakupić zboże. Galingré dorobił się na handlu zbożem ogromnego majątku. Teraz sprzedał interes i chce się przenieść w głąb kraju do Uskub, aby tam nowy założyć, gdyż okolice tam nadzwyczaj żyzne, a przez nową kolej stworzy się nowa droga zbytu.
— Od kogo dowiedzieliście się o tem?
— Od tłómacza, który słyszał o tem w mieście.
— Nie u samego Galingrégo?
— Nie.
Znałem bardzo dobrze zacnego lorda. Domyśliłem
Strona:Karol May - Szut.djvu/281
Ta strona została skorygowana.
— 257 —