na papierze napisać. Przytem wydobył odebrany mi przedtem sygnet i kawałek laku.
— To prawie sześćdziesiąt tysięcy koron. Byłby to znakomity interes dla Szuta, gdyby częściej łowił takie ptaszki i rzeczywiście otrzymywał pieniądze. Wy jednak wzbranialiście się na to przystać?
— Naturalnie. Odwiedził mnie jeszcze kilka razy, ale zawsze z tym samym skutkiem. On ryczał do mnie po turecku, po rumuńsku, może nawet po persku, a ja odpowiadałem po angielsku. Nie rozumieliśmy wprawdzie słów, ale wiedzieliśmy, co one oznaczają. Za ostatnim razem przyprowadził z sobą wspomnianego parobka. Skrępowali mi ręce, a nogi uwolnili z klamer, poczem przewiązali chustką oczy i powlekli mnie.
— Którędy? Znowu przez sztolnię?
— Nie. Szli, jak poznałem po krokach, przez kilka kurytarzy i komór. Nie mogłem sam iść, więc mnie nieśli; potem położyli mnie na ziemi, obwiązali sznurem i ciągnęli w górę przez pewien czas, który mi się wydał wiecznością.
— Aha! A więc szyb przecież istnieje! Ach, żebyście byli zobaczyli jego ujście!
— Zaczekajcieno! Na górze, gdzie poczułem już powiew świeżego powietrza, położono mnie na ziemi. Tu usłyszałem parskanie koni. Następnie rozpętali mi nogi, wsadzili mnie na siodło i związali napowrót tak, że sznur przechodził koniowi pod brzuchem. Przytem zesunęła mi się nieco z oczu chustka, dzięki czemu zobaczyłem zwaliska murów i okrągłą wieżę, może karauł. Zresztą był las dokoła.
— A więc szyb kończy się, jak to sobie myślałem, w pobliżu wieży wśród gruzów.
— Tak jest. Zabrano mnie, a dokąd i w czyjem towarzystwie, o tem już wiecie.
— Czy długo jeszcze zatrzymaliście chustę na oczach?
— Dopiero na krótki czas przed przybyciem tutaj zdjęto mi ją, albowiem z powodu ciemności niczego już
Strona:Karol May - Szut.djvu/293
Ta strona została skorygowana.
— 269 —