Strona:Karol May - Szut.djvu/294

Ta strona została skorygowana.
—   270   —

zobaczyć nie mogłem. Reszty nie potrzeba już opowiadać.
— Jakże było z panem? — spytałem tłómacza. — Zniknięcie lorda musiało przecież pana zastanowić.
— O nie! — odrzekł. — Nie widziałem go wprawdzie po przebudzeniu się rano, ale gdy zapytałem o niego, odpowiedziano mi, że poszedł w kierunku wsi jakby na przechadzkę. Nie było w tem nic nadzwyczajnego. Nie mogłem mu przecież zabronić oglądnięcia wsi i rzeki. Wtem nadjechał alim i oświadczył gotowość zaprowadzenia mnie do lorda, którego gdzieś tam rzekomo widział.
— Czy powiedział to zaraz, gdy przyszedł?
— Nie. Rozmawiał najpierw z gospodarzem.
— Tak też przypuszczam! Ten drugi pouczył go, jak się ma zabrać do ujęcia pana. Alim umówił się tu wieczorem dnia poprzedniego, że sprowadzi i pana, bo węglarz nie potrafiłby się z lordem rozmówić. Czyś pan z nim poszedł?.
— Tak. Pokazał mi miejsce, gdzie widział lorda. ale go tam nie było. Zaczęliśmy go więc szukać.
— A to chytry! Tymczasem zamówiono ludzi, którzy mieli pana pojmać.
— Tak jest. Alim zaprowadził mnie w pobliże karaułu gdzie ujrzałem parobków gospodarza. Tam powiedziano, że Anglik przedsiębierze małą podróż, w której będę mu towarzyszył. Opór byłby moją śmiercią. Pochwycono mnie, przymocowano do konia i zawiązano mi oczy chustką, jak lordowi. Winy tego wypadku nikt na mnie zwalać nie powinien.
— Tego też nikt nie pomyśli. Byłbyś pan tu zginął niewinnie. Nadarza się panu sposobność przyczynić się do tego, żeby ci ludzie otrzymali zasłużoną karę. Jest nadzieja, że przypilnujesz ich pan starannie!
— To nie ulega wątpliwości, ale spodziewam się, że nie każecie mi czekać zbyt długo. Trudno przewidzieć, co się stać może.
— Będę się spieszył. Gdybym znał kogo w Kolu-