Strona:Karol May - Szut.djvu/295

Ta strona została skorygowana.
—   271   —

czinie, przysłałbym panu do towarzystwa kilku pewnych ludzi. Ale niestety tak nie jest, zachodzi więc słuszna obawa, że mógłbym panu posłać jakiego przyjaciela węglarza.
— Co do tego, to wskażę panu jednego, a nawet dwu, do których pan się może zwrócić. Mój sąsiad z Antiwari ożenił się z kobietą z Kolaczinu, a ona ma tam dwu braci. Jeden z nich odwiedza ją często. Znam go bardzo dobrze. Mogę nawet na żądanie przysiąc, że to człowiek rzetelny i pewny, a mnie chętnie wyświadczy tę przysługę, że tutaj przyjdzie. Może zabrać z sobą brata i kogo znajomego.
— Któżto jest?
— To taszdży[1], silny chłop, nie boi się i trzech, a na imię mu Dulak. Czy zapyta pan o niego?
— Tak, i przyślę go tutaj, jeśli na to się zgodzi. Jeśliby znalazł kogo, to damy im w razie braku koni te, które stąd zabierzemy, aby tylko prędko tu przybyli. No, zdaje mi się, że rozmówiliśmy się już dostatecznie. Śpijmy, bo nie wiemy, co noc następna przyniesie. Wyruszymy o świcie, aby o ile możności już w południe stanąć w Rugowej.
— Panie — rzekł tłumacz — niech prócz mnie nikt nie czuwa. Pana i towarzyszy czekają jutro trudy, gdy tymczasem ja będę tutaj spoczywał. Zresztą do świtu już tylko kilka godzin zaledwie. Musi pan spełnić tę prośbę.
Nie chciałem się na to zgodzić, ale ponieważ się upierał, uczyniłem zadość jego woli. Byłem pewien, że jest nam oddany i nie zrobi nic złego podczas naszego snu.

Spałem jednak źle, gdyż myśl o tem, że te zamknięte tam łotry mogłyby znaleźć środek wyswobodzenia się, niepokoiła mnie przez całą noc. Z brzaskiem dnia byłem już na nogach. Poszedłem do stajni, w której stały owe cztery konie. Wisiały tam dwa siodła i dwie derki

  1. Robotnik z kamieniołomu.