Strona:Karol May - Szut.djvu/300

Ta strona została skorygowana.
—   274   —

kół posuwaliśmy się przez wązkie wykroty, zwaliskami skał zasypane wyłomy, ostre grzbiety i spadziste, deszczem gładko wymyte, pochyłości. Trudno było pojąć, jak handlarz węgli, Junak, mógł tedy prowadzić swój nędzny wehikuł. Koń jego dokazywał chyba prawdziwych cudów. W każdym razie sprzedaż węgla i sadzy nie była jedyną i właściwą przyczyną tak żmudnych i niebezpiecznych wycieczek. Co więcej, żywiłem przekonanie, że służą one potajemnie zbrodniczym celom Szuta i węglarza.
Przebywszy masy właściwego łańcucha gór, dostaliśmy się na lepszą drogę. Zjechaliśmy z podgórza i ujrzeliśmy z kilku punktów błyszczące wody Czarnej Driny. Twardy grunt ustąpił miejsca miękkiemu. Ciemny, gesty las przerzedził się znacznie, wreszcie przeszedł zwolna w zarośla, poprzerywane pasami łąk. Dotarliśmy nakoniec do rzeki.
Tu był bród, o którym wspominał alim. Ślady kół wchodziły w wodę z tej strony, a wynurzały się po drugiej.
Już przedtem utrudniały nam podróż zabrane konie, a teraz poprostu ledwie zdołaliśmy przeprowadzić je przez rzekę. Trzeba było przejeżdżać na każdym z osobna. Szczęściem, droga nie przedstawiała już tutaj trudności. Wiodła przez porosłą trawą równinę, a następnie łagodnie pod górę, aż do pól uprawnych, skąd ujrzeliśmy już Koluczin u podnóża zaczynającego się dalej górskiego łańcucha. Od Gurazendy i Ibali prowadziła na dół z lewej strony droga, przy której leżała wieś. Ale ten gościniec tak samo zasługiwał na to miano, jak pająk na nazwę kolibra, albo krokodyl rajskiego ptaka.
Pierwszego napotkanego człowieka zapytaliśmy o Dulaka. Był to właśnie brat jego. Zaprowadził nas uprzejmie do jego mieszkania.
Obaj bracia byli silnymi mężczyznami o napół dzikiem wejrzeniu, ale o rysach twarzy, budzących zaufanie. Domy ich znajdowały się po tej stronie wsi. Dzięki temu nie zauważył nas jeszcze nikt z jej mieszkańców.