ale nie mają już odwagi zajechać do wsi. Jeśli się dobrze domyślam, to są tu znowu i to w towarzystwie jakichś ludzi. Sądzę tak z tego, co wczoraj zauważyłem.
— Może będziesz łaskaw opowiedzieć mi o tem?
— Nie mam powodu zatajać tego przed tobą. Kamieniołom, w którym pracuję, leży obok drogi, wiodącej do Rugowej, na lewo w lesie. Aby się doń dostać, muszę minąć wieś i iść jeszcze z pół godziny. Potem skręcam w las. Tutaj właśnie tworzy góra półkoliste wgłębienie, porosłe gęstymi krzakami; obok tego prowadzi gościniec. Rano zawsze muszę przechodzić przez to wgłębienie na miejsce mej pracy, a wieczorem powracać. Wczoraj wieczorem usłyszałem, wychodząc z wgłębienia, jakieś głosy w zaroślach. Wszedłem i zobaczyłem ośm, czy dziewięć koni, a obok nich siedzących tyluż mężczyzn. Nie mogłem rozpoznać ich twarzy, ale było jeszcze dość jasno, aby zauważyć dwa srokacze wśród koni. Ponieważ wiadomo, że Aladży na takich jeżdżą, przeto przyszło mi na myśl odrazu, że obaj się tu znajdują.
— Czy oni ciebie spostrzegli?
— Nie. Cofnąłem się natychmiast, wyszedłem z wgłębienia i udałem się gościńcem na prawo ku wsi. Tam, gdzie się las kończy, skąd widać już prawie pierwsze domy, spotkałem znowu w trawie jakiegoś człowieka: koń jego pasł się w pobliżu. Siedział ten obcy tak, że patrzył w kierunku wsi, jakby czekał na kogoś.
— Czy rozmawiałeś z nim?
— Nie. Unikam zwykle zajmowania się sprawami innych ludzi.
Byłem pewien, że Aladży napadną nas w tem zagłębieniu. Musieli przypuścić, że będziemy przejeżdżali tamtędy. Ten jeden jeździec stał na placówce i miał donieść o naszem zbliżaniu się. Należało więc poznać teren. Dlatego zapytałem:
— Czy nie można stąd inną drogą dostać się do Rugowej?
— Nie, panie, drugiej już niema.
— A nie da się tego miejsca okrążyć?
Strona:Karol May - Szut.djvu/302
Ta strona została skorygowana.
— 276 —