Strona:Karol May - Szut.djvu/303

Ta strona została skorygowana.
—   277   —

— Także nie. Zagłębienia nie podobna ominąć.
— A ku rzece zboczyć?
— Niestety, nie. Na prawo stąd ciągną się pola, potem łąki, a dalej jest już tylko bagno między gościńcem a rzeką. Tam, gdzie się ono kończy, zaczynają się skały. Droga prowadzi z pół godziny pomiędy niedostępnemi skałami aż do samej prawie Rugowej. Tu i ówdzie znajduje się wprawdzie jakieś wcięcie z prawej lub lewej strony, ale gdybyś chciał tamtędy pójść, musiałbyś już niebawem z powodu przeszkód powrócić.
— A zatem wgłębienie leży po lewej stronie. Jaka jest przeciwległa strona na prawo od drogi?
— Tam także jest jeszcze bagno. Nie próbuj tam zjeżdżać! Byłbyś zgubiony, gdyż tam zaraz zaczyna się skała.
— W takim razie teren jest rzeczywiście niebezpieczny, ale musimy się przebić.
— Chyba przez nadzwyczajną szybkość, ale kul i kamieni poleci sporo.
Po zasiągnięciu tych wiadomości udałem się z nim i jego bratem do koni. Zostawiłem tylko kasztana i drugiego, najlepszego z zabranych. Halef dał braciom ze swej kasy, co ich bardzo ucieszyło. Potem rozstaliśmy się.
Przez wieś przejechaliśmy cwałem, ale zatrzymaliśmy się za nią. Opowiedziałem towarzyszom, co słyszałem od kamieniarza, zamieniłem Riha za konia Halefa, poleciłem, żeby zaczekali kilka minut, a potem puścili się zwolna za mną. Podpędziłem konia ostrogą, on zaś poniósł mię tak szybko, że straż musiała mnie spostrzec przed jadącymi za mną jeźdźcami. Już zdala zobaczyłem tę straż, która składała się teraz z dwu ludzi, leżących w trawie tuż pod lasem. Konie ich stały nieopodal.
Ujrzeli mnie i udzielili sobie prawdopodobnie uwag o mnie. Ubranie mieli podarte, ale zuchwalstwo i chytrość wyzierały im z oczu.
Pozdrowiłem ich, zsiadłem z konia i podszedłem ku nim powoli. Podnieśli się i zmierzyli mnie ostrym wzro-