dał głośny okrzyk i poszedł naprzód kilka kroków, oddalił się więc od strzelb. Patrzył ku wsi.
— Co tam? — zapytał go towarzysz, idąc za nim, gdy tymczasem ja zostałem na miejscu.
— Zbliżają się jacyś jeźdźcy. Może oni?
— Jest ich czterech. To się zgadza. Musimy zaraz...
Tu jednak przerwał. Pochyliłem się bowiem za ich plecami i pochwyciłem jedną strzelbę. On runął pod pierwszem uderzeniem kolby, a drugi cios dosięgnął jego towarzysza, zanim się zdołał odwrócić. Odciąłem koniom cugle, gurt i rzemienie od strzemion, aby niemi związać obudwa. Właśnie uporałem się był z tem, kiedy nadjechali towarzysze.
— Dwu za jednego? — rzekł lord. — To się nazywa dobra robota!
Ponieważ broń tych wolnych rycerzy nie przedstawiała dla nas żadnej wartości, przeto pogruchotaliśmy strzelby i pistolety, a szczątki wrzuciliśmy do poblizkiej kałuży.
Teraz należało zachować największą ostrożność. Ja wsiadłem znowu na karego i puściliśmy się teraz zwolna dalej, trzymając strzelby w pogotowiu. Gdyby się był po naszej lewej stronie znajdował las, bylibyśmy mogli łatwo zakraść się pod osłoną drzew niepostrzeżenie, ale zaraz na skraju lasu wznosiła się także stroma, porosła jodłami, skała. Po prawej ręce ciągnęło się wspomniane bagno. Na błotnistej powierzchni wyzierały tu i ówdzie zwodnicze kępy mchu lub innych roślin o wielkich liściach. Całość wyglądała niebezpiecznie, jakby czyhała chciwie na ofiary, któreby mogła wchłonąć w swoje głębie.
Aby nie dać poznać, ilu nas jest, jechaliśmy blizko jeden za drugim. Niestety z powodu kamienistej drogi i panującej dokoła ciszy słychać było tętent dość daleko. Za kwadrans mniej więcej skończyło się bagnisko po prawej stronie wyniosłą skałą. Po lewej ręce natomiast zniżało się wzgórze, tworząc wgłębienie, o którem mówił kamieniarz. Było tam już niedaleko.
Posuwaliśmy się naprzód jeszcze powolniej i ostro-
Strona:Karol May - Szut.djvu/305
Ta strona została skorygowana.
— 279 —