żniej, niż dotąd. Ja prowadziłem pochód. Chciałem się właśnie odwrócić i wezwać towarzyszy, żeby ruszyli cwałem, kiedy nagle rozległ się głośny okrzyk, huknął strzał, świsnęła kula koło mnie, a zarazem dostałem w głowę kamieniem tak, że omal nie straciłem przytomności, a wszystkie barwy tęczy mignęły mi przed oczyma. Szczęściem kamień, puszczony z procy, dotknął głowy dość nieznacznie. Kogo trafił taki rzut, ten uwierzy, że Dawid mógł zabić Goliata kamieniem z procy.
Ale teraz nie było czasu nad tem się zastanawiać. Jeden kamień padł na kasztana, który poderwał się w górę tak, że Lindsay musiał wytężyć całą swą zręczność, aby zeń nie spaść.
— Precz! — krzyknął Halef. — Naprzód!
Ściągnął konia harapem i popędził, a Osko i Omar za nim. Lindsay nie mógł konia z miejsca ruszyć, bo wierzgał wszystkiemi czterema nogami i podskakiwał na miejscu.
Ja zatrzymałem się na środku drogi. Miałem wrażenie, jak gdyby mi w głowie jęczało tysiąc dzwonów najrozmaitszej wielkości. Nie mogłem ani myśli połapać, ani zdobyć się na ruch, żeby pobudzić konia do jazdy naprzód. Wtem rozległ się nowy strzał, a padł z wyskoku skały, na którym stał strzelec. Kula uderzyła w ziemię tuż przed karym i bryznęła odłamkami kamieni.
Spostrzegłem Strzelca o dziewięć do dziesięciu wysokości człowieka nad ziemią. Skrzywił usta w szyderczym uśmiechu i wymierzył do mnie z pistoletu. To wróciło mi częściowo przytomność. Podniosłem szybko sztuciec i wypaliłem, a równocześnie on. Chybił znowu, ale moja kula dosięgła go tak pewnie, że runął na dół. W tej samej chwili wypadł mi z ręki sztuciec. Kasztan Lindsaya przyszedł wreszcie do przekonania, że tu nie całkiem bezpiecznie. Wziął jeszcze raz głowę pomiędzy przednie nogi, wyrzucił zadem w górę i popędził naprzód, ale nieszczęściem tak blizko mnie, że jeździec uderzył głową w podniesiony jeszcze sztuciec i wytrącił mi go z ręki.
Strona:Karol May - Szut.djvu/306
Ta strona została skorygowana.
— 280 —