Strona:Karol May - Szut.djvu/307

Ta strona została skorygowana.
—   281   —

Równocześnie otrzymałem uderzenie w lewe biodro; padłem wskutek tego rękoma na szyję konia. Teraz szarpnęło mnie coś za pas, przez co kary uskoczył w bok. Nie spadłem z niego tylko dzięki temu, że trzymałem się go mocno nogami. Nastąpiło jeszcze potężne uderzenie w głowę i lord przemknął koło mnie.
Ten nieszczęsny Englishman rozbroił mnie prawie całkiem w chwili, gdy tak bardzo potrzebowałem broni. Nie wiem, jak się to stało, gdyż miałem jeszcze oczy zwrócone na spadającego człowieka. Dowiedziałem się o tem później od Lindsaya. Trzymał on w prawej ręce strzelbę bardzo silnie, żeby mu nie wypadła podczas szamotania się, z koniem. Gdy potem kasztan przelatywał tak blizko mnie, wytrącił mi najpierw Lindsay głową sztuciec z ręki, a potem zajechał mi lufą strzelby pod pas na biodrach, rozdzierając go, a w końcu wpakował ją tak pod rzemień, na którym wisiała u siodła moja rusznica, że odbił mi i tę strzelbę. Starałem się wprawdzie co prędzej ją chwycić, ale nie dosięgnąłem już ani jej, ani pasa, tylko czekan, który tkwił za nim. Rusznica, sztuciec i pas z nożem i rewolwerami leżały na ziemi.
Byłbym chętnie zeskoczył, aby je podnieść, ale zderzenie z kasztanem rozzłościło tak rozumnego zazwyczaj karosza. Zarżał gniewnie i puścił się w pogoń za złoczyńcą. Z trudem tylko zdołałem się usadowić i utrzymać czekan.
Pierwszy to raz spróbował Rih mnie unosić i dokonał tego z takim naciskiem, że przeleciałem jak ptak obok wgłębienia. Huczały strzały, ludzie ryczeli, tuż przed nosem mignął mi czekan. Podniosłem cugle i rzuciłem się wstecz, aby powściągnąć karego. Nie mogłem przytem uważać już na nic innego. Wtem trzask, krzyk i lord wywrócił kozła z siodła na ziemię: to kary zderzył się z kasztanem. Dziś pewien jestem, że to było jego zamiarem: chciał ze swej strony trącić kasztana.
Osiągnąwszy swój cel, zarżał ponownie i poddał się cuglom dobrowolnie. Ale mnie bynajmniej nie było tak