Strona:Karol May - Szut.djvu/309

Ta strona została skorygowana.
—   283   —

Mogłem zważać tylko na siebie, a mimo to dostrzegłem, że lord wciąż jeszcze leżał na ziemi bez ruchu. Reszta towarzyszy wypaliła ze strzelb do napastników i raniła kilku, ale inni ich otoczyli.
Halef zapewnił mnie później z niewinnem zakłopotaniem, że mierzył do Aladżych, lecz chybił, bo trzęsły mu się ręce z rozdrażnienia. Teraz miał sześciu wrogów przeciw sobie, a tylko dwóch towarzyszy. Mnie trudno było przyjść im z pomocą; każdemu z nas groziło po dwu przeciwników.
Gdybym był kiedy życzył sobie stoczyć walkę hajduczym toporem rzeczywiście na śmierć i życie, to mógłbym był czuć się teraz zupełnie zadowolonym. Dwa czekany przeciwko jednemu! Dwaj olbrzymi, wyćwiczeni we władaniu tą bronią wobec mnie, który dotąd w walce na blizką metę używałem tylko lżejszego, rzekłbym, elegantszego, tomahawka! Tylko zachowanie zimnej krwi mogło mię ocalić. Musiałem unikać szafowania sił i ograniczyć się do odbijania ciosów, aby potem wyzyskać każdą sytuacyę korzystną. Co się myśli i czuje w takich chwilach, tego się później nie wie.
Na szczęście Aladży jakby oślepli z wściekłości. Walili we mnie całkiem nieregularnie. Jeden drugiego odpychał, aby mię zabić na śmierć, przez to topory ich przeszkadzały sobie wzajemnie. Ryczeli przytem, jak postrzelone tygrysy, którym zabierają młode.
Stałem pod skałą tak, że nie dotykałem jej, coby mi było utrudniało ruchy rąk. Z oczyma w zbójów utkwionemi broniłem się przed ich ciosami, to zwyczajną paradą, to cięciami od dołu, to znowu młyńcem, ilekroć uderzali równocześnie. Ani razu nie trafili we mnie. Mój spokój podwajał ich zajadłość i podniecał do walki nieregularnej.
Tymczasem na środku gościńca wrzeszczano, przeklinano i hałasowano, jak gdyby setki biły się tam ze sobą. Po obu stronach powystrzelali już wojownicy strzelby, padło kilka strzałów pistoletowych i teraz starli się już pierś o pierś. Zatrwożyłem się o los towa-