Strona:Karol May - Szut.djvu/312

Ta strona została skorygowana.
—   286   —

Oskę od gnębiciela, podniósłszy leżącą obok strzelbę i uderzywszy go kolbą po głowie.
— O Allah! — zawołał Halef i odetchnął. — Pomogłeś mi w największej potrzebie, zihdi. Nie wiele brakowało, a byłbym uległ. Miałem na końcu trzech przeciwko sobie!
— Czy jesteś ranny?
— Tego jeszcze nie wiem, ale mój kaftan jest ciężko poraniony. O tam leży! Powyrywali mu ręce i połamali żebra. Nie podobna już będzie powołać go na nowo do życia!
Rzeczywiście zdarto zeń kaftan i rozszarpano na strzępy. Mały bohater przeszedł ciężką próbę. Rany nie odniósł żadnej, ale otrzymał cios kolbą w lewe ramię, a to bolało go bardzo.
Osko także uniknął szczęśliwie rany, tylko Omarowi ciekła krew z głębokiego cięcia na lewem przedramieniu.
Halef opatrzył mu ranę czemprędzej strzępami podartego kaftana. Ja natomiast udałem się do lorda, gdyż niepokoiła mnie jego nieruchomość. Zbadałem go i podziękowałem Bogu. Anglik nie skręcił karku. Oddychał, a gdy potrząsnąłem nim silnie, przyszedł do siebie wytrzeszczył na mnie oczy i rzekł:
— Good morning! Nie śpicie już tak wcześnie?
— Czas, żebyście i wy już wstali, bo w przeciwnym razie: dobranoc wam raczej, nie: dzień dobry. Uderzyliście się zapewne mocno w głowę.
— Co? Jak? Kiedy? Gdzie ja jestem właściwie?
Usiadł i zaczął ze zdumieniem rozglądać się dokoła. Skinąłem na Oskę, by mu wytłumaczył, co się stało, a sam poszedłem do Bybara, leżącego w kałuży krwi. Trzeba było zapobiec natychmiast dalszemu jej upływowi, jeśli nie miał zginąć.
Wykroiłem pas z rzemienia od strzelby i obwiązałem mu kikut tak silnie, że krew już spływała tylko małemi kroplami. Drugim rzemieniem ścisnąłem rękę