Strona:Karol May - Szut.djvu/314

Ta strona została skorygowana.
—   288   —

trzech. Widzicie, że musieliśmy trzymać się raźno. Zobaczmy tych ludzi.
Należało jeszcze opatrzyć rannych, a ogłuszonym tylko pozwiązywać ręce na plecach. Nie żył tylko jeden wróg: ten, którego ujrzałem leżącego przed Halefem. Hadżi przebił mu głowę wystrzałem z pistoletu.
Osko powrócił, prowadząc za cugle konia, na którym siedział człowiek ze zranionem ramieniem.
— Oto ten, którego zestrzeliłeś ze skały, effendi — rzekł Osko. — Nie zginął.
— Wiedziałem o tem — odparłem. — Jeźli nie skręcił karku, spadając ze skały, to nie mógł umrzeć. Strzeliłem mu tylko w ramię, gdyż mierzyłem w obojczyk. Opatrzcie i jego także. Ja wrócę jeszcze do ich koni.
Złatałem na razie pas za pomocą rzemyka i pojechałem do wgłębienia, gdzie znalazłem posiodłane konie. Wziąłem z sobą tylko srokacze, a resztę zostawiłem.
— Czy je zatrzymasz? — spytał Osko.
— Tak; tym razem nie pytam już o prawo. W tym kraju łup należy do zwycięzcy. Oszczędzaliśmy dotąd jeźdźców i koni, ale dość tego. Aladży atakowali nas nieustannie, aby nas życia pozbawić, jeźli więc teraz zabierzemy im konie, nikt nas złodziejami nie nazwie.
— A kto je dostanie?
— A ty jak myślisz? Srokacze, to konie, którym podobnych nie łatwobyś znalazł, choćbyś daleko i szeroko szukał. Do tego przyłącza się wzgląd, że się je odebrało słynnym rozbójnikom. Sądzę, żebyś ty zabrał sobie jednego, a Omar drugiego.
— Czy na zawsze?
— Naturalnie jest nadzieja, że nie pozwolicie na to, by wam je Aladży odbili.
— Panie, ty nie wiesz, jaką mi sprawiasz przyjemność. Pojadę z wami aż do Skutari, a potem odwiedzę moją ojczyznę Czarnogórę, zanim powrócę do córki w Stambule. Jak mi tam będą tego konia zazdrościć!
Omar także wyraził swą radość. Obaj byli nad-