Strona:Karol May - Szut.djvu/315

Ta strona została skorygowana.
—   289   —

zwyczaj uszczęśliwieni podarunkiem, który zresztą nie kosztował mnie ani para. Ciągnęli właśnie losy, który z nich którego konia weźmie, kiedy Halef nadjechał, powiedziawszy się, że ci dwaj otrzymali srokacze, nic nie powiedział, ale co o tem myślał, to wyczytałem w jego twarzy. Czuł się dotkniętym i pokrzywdzonym.
— Czy przyjdą ludzie? — zapytałem go.
— Tak. Byłem aż w gospodzie i zawiadomiłem tam ludzi. Zaraz zbiegnie się tu cała wieś. To nas będą podziwiali z powodu tego zwycięstwa!
— Nie będą nas wcale podziwiali.
— Czemu?
— Bo nas już tu nie zastaną. Bynajmniej nie mam ochoty tracić czasu na to, by się oni na nas gapili.
— Musimy jednak zaczekać, aby im powiedzieć o powodach walki i jej przebiegu. Ci hultaje nakłamią na nas, jeźli przedtem wyruszymy i przedstawią nas jako winnych.
— To mi obojętne. Nie obawiaj się, żeby nas kto zaskarżył.
— A co się stanie ze zdobytą bronią?
— Zniszczymy ją.
— Pozwól mi wziąć przynajmniej jedną na pamiątkę. Nie mam jeszcze czekana i chcę się nauczyć nim walczyć.
Podniósł jeden z czekanów i wsunął za pas.
— Well! — rzekł, widząc to Anglik. — Skoro Halef tak robi, to i ja przywłaszczę sobie jeden taki topór. Schowam go na pamiątkę po nieuważnym master, który mnie tu z konia zrzucił. A ponieważ zrabowano mi kapelusz, przeto musi jeden z tych gentlemanów odstąpić dla mnie fez dla okrycia głowy.
Wziął drugi topór, a następnie próbował po kolei czerwone czapki wszystkich zwyciężonych, aby wyszukać odpowiednią. Uśmiałem się w duchu, widząc, jak Anglik bez uprzedzenia kładł jeden fez za drugim na głowę, ale nie przestrzegałem go bynajmniej. Musiał mieć czapkę wobec tego, że na Wschodzie uważają pra-