Strona:Karol May - Szut.djvu/318

Ta strona została skorygowana.
—   292   —

chu i wprawienia w rozkosz największą. To też rzekłem:
— Mylisz się. Ciebie jeszcze przez to nie upośledziłem. Co więcej, postanowiłem całkiem inaczej wynagrodzić twe zasługi. Osko i Omar pozazdroszczą ci.
— Jak wzbudzę w nich zazdrość, skoro oni mają srokacze?
— Ty dostaniesz konia wartości pięćdziesiąt razy większej, niż jest wartość srokaczy obydwu Aladżych.
— Ja? Cóżby to był za koń?
— Nie zgadujesz?
— Nie, zihdi.
— To ci powiem. Rozstając się z tobą, daruję ci mego Riha. Zawiedziesz go do Hanneh, najbardziej uroczej z uroczych.
To tak nim szarpnęło, że zatrzymał konia i wypatrzył się na mnie z otwartemi ustami.
— Zihdi — wybuchnął — miej litość nademną! Mówiąc, że Rih będzie kiedyś moją własnością, czynisz mnie nieszczęśliwym!
— Nieszczęśliwym? Dlaczego?
— Bo to nie może być prawdą. Któżby sprzedał takiego konia?
— Ja też go nie sprzedam, lecz daruję tobie!
— Żaden człowiekby takiego konia nie podarował!
— A ja nie otrzymałem go w darze?
— Tak, lecz w nagrodę wielkich zasług wobec plemienia, które byłoby zostało zniszczone bez ciebie, i na znak wielkiej przyjaźni szejka, jako syna i wodza tego plemienia.
— Ja daruję tobie Riha z tych samych powodów. Czyż nie miłuję ciebie bardziej, niźli mógł szeik mnie miłować? Czyż nie jesteś mym najlepszym przyjacielem na ziemi? Czy nie położyłeś względem mnie wielkich zasług? Czy żyłbym jeszcze, gdybyś nie był ciągle mym przyjacielem i obrońcą?
Ujęło go to głęboko i łzy stanęły mu w oczach. Odezwał się żałośnie: