Strona:Karol May - Szut.djvu/319

Ta strona została skorygowana.
—   293   —

— Jestem twym przyjacielem i tak cię kocham, tak kocham, że gdyby można, oddałbym za ciebie życie tysiąc razy. Porzuciłbym może nawet Hanneh, gdyby tego wymagało twoje szczęście. Mnie się jednak zdaje, że ty sobie ze mnie żarty stroisz.
— Tak nie myśl! Czyż nie zaniedbywałeś już twojej Hanneh przezemnie? Czyż nie zostawiłeś jej i synka, aby pójść za mną na wszystkie trudy i niebezpieczeństwa? I ja miałbym z ciebie żartować?
— Robisz to, bo nazywasz mnie swoim obrońcą!
— Wszak ty sam się tak często nazywasz!
— O, zihdi, wiesz dobrze, jak to rozumieć. Nie ja jestem twoim obrońcą, lecz ty moim. Często ratowałeś mi życie z narażeniem własnego. I to jest prawdą. Czujesz dobrze, że usta moje mówią czasami więcej, niźli ja sam wierzę. Przyjmujesz to i śmiejesz się pocichu z małego hadżego, szczęśliwego, że nie zabierasz mu swojej ręki. I teraz miałbym za zasługi, o których pierwszy raz słyszę, dostać ogiera? To nie może być! Pomyśl, jak dumnie możesz na nim wjechać do krainy twych ojców! Synowie twego narodu będą podziwiać i zazdrościć; po miastach będą sobie opowiadali o koniu i jego jeźdźcu, a we wszystkich dżerideler[1] ukażą się twe wizerunki, jak siedzisz na koniu ze strzelbą, wspartą na siodle i z czekanem u boku!
— Nie! — zaśmiałem się. — Nie będzie się o tem ani mówiło, ani pisało. Mało kto troszczyć się będzie o to, czy ja mam konia, czy nie mam. Stosunki w moim kraju są inne, niż w twoim. U siebie w domu musiałbym na Riha wydawać więcej pieniędzy, niż wogóle posiadam. Ty tego sobie nie wyobrażasz. Musiałbym go sprzedać, gdyż w przeciwnym razie chyba zjadłby mnie samego.

— Nie, nie, zihdi, sprzedać ci go nie wolno. Kto tam potrafi obchodzić się z takim koniem, z takim królem karoszów?

  1. Gazety.