szego, jak podzielić się z towarzyszami o swojem szczęściu. Radowali się całem sercem. Tylko lord, którego Halef więcej ruchami niż słowami o tem zawiadomił, zbliżył się i rzekł niemal gniewnie:
— Słuchajcie, master, dowiaduję się właśnie, że darowaliście Riha. Czy to prawda, czy może źle zrozumiałem małego?
— To prawda, sir.
— W takim razie jesteście waryat dziesiątego stopnia!
— O przepraszam, czy w starej Anglii uważają za szaleństwo uszczęśliwienie zacnego człowieka?
— Nie, ale inaczej tego nazwać nie można, jeśli się służącemu daruje tak wspaniałe zwierzę.
— Halef nie jest sługą w moim domu, lecz przyjacielem, który mi towarzyszy światami i porzucił dlatego ojczyznę.
— To was nie tłómaczy. Czy ja jestem waszym przyjacielem, czy wrogiem?
— Sądzę, że tem pierwszem.
— Czy towarzyszyłem wam, czy nie?
— Tak, byliśmy przez długi czas razem.
— Czy wyjechałem z ojczyzny, czy nie?
— Czy dla mnie?
— Nie, ale byłbym tam już oddawna. To zupełnie wszystko jedno. A czy nie wyświadczyłem wam wielkich usług? Czy nie chciałem was ocalić, nie przyjechałem w te góry dyabelskie, gdzie ograbiono mnie i zamknięto?
— To stało się tylko z powodu waszej nieostrożności. Zresztą, jeżeli mamy być szczerzy, to szala przechyla się na moją korzyść, nie na waszą. Że szliście nam na pomoc, to bardzo piękne i dobre z waszej strony; my też uznajemy to z wdzięcznością, ale powiedziałem wam już przedtem, że w waszym ręku obraca się wszystko w coś całkiem przeciwnego. Nie wyście nas ocalili, lecz my was. Mamże wam za to darować karego?
— Kto tego żądał? Nigdy nie myślałem wymagać od
Strona:Karol May - Szut.djvu/322
Ta strona została skorygowana.
— 296 —