was wynagrodzenia, ale wiecie, jak pragnąłem posiąść tego konia. Odkupiłbym go od was. Dałbym wam przekaz, blankiet, na którym napisalibyście sumę, jakąby się wam chciało; ja nie zaglądnąłbym nawet, a wypłaconoby ją natychmiast. Rih otrzymałby stajnię, w której mógłby książę zamieszkać, a karmionoby go ze żłobu marmurowego wonnem sianem z Walii, najlepszym owsem ze Szkocyi i najsoczystszą koniczyną z Irlandyi.
— I poszedłby z tem wszystkiem na marne. Rih chce żyć w pustyni i zjadać jej zioła. Kilka bla halefa[1] jest dla niego największym przysmakiem. Nie, sir. Jesteście bogatym człowiekiem, milionerem i macie środki na spełnienie wszystkich swoich życzeń, a Halef, to biedak, który nie może sobie nawet niczego życzyć, gdyż wie, że nicby nie dostał. Ten dar przewyższa dlań wszelkie radości i uciechy, jakie Mohammed obiecuje wiernym już tu na ziemi. Nie odbierajmyż mu ich. Powiedziałem tak i już się nie cofnę!
— Tak! Jego chcecie uszczęśliwić, jego podnosicie aż do nieba siódmego, ale czy ja będę smutny, czy wesoły, o to nie dbacie. Niech was djabeł porwie, sir! Gdyby się teraz zjawił jaki hultaj, chcący was ukraść, nie miałbym nic przeciwko temu i poprosiłbym go nawet, żeby was zabrał i sprzedał tandeciarzowi za sześć lub ośm para!
— Dziękuję za ocenę! Nie sądziłem, że jestem tak tanim artykułem. Ale, co to wam, sir? Czy was głowa boli?
Anglik chwytał się co chwila to prawą, to lewą ręką za głowę, przesuwał fez na czoło, to znowu na kark i wykonywał palcami te energiczne ruchy, którymi wygrzebuje się pewną drobną zwierzynę.
— Głowa? Jakto? — zapytał.
— Bo się tak często za nią chwytacie.
— Nic o tem nie wiem. To mimowolne, bo pewnie fez nie leży zupełnie dobrze.
- ↑ Najlichszy gatunek suszonych daktyli, pasza dla koni.