Ale przy tych słowach poskrobał się znowu.
— Widzicie, a przecież fez leżał dobrze.
— Tak, hm! Zdaje mi się, że mam krew popsutą. Gromadzi się pod skórą na głowie i zaczyna swędzić. W Oldengland przeprowadzę kuracyę w celu czyszczenia krwi: herbata lipowa i bzowa, najostrzejsza dyeta i ośmiofuntowy plumpudding codziennie.
— Nie męczcie się taką głodową kuracyą! Śliwki i rodzynki w puddingu popsułyby wam żołądek. Trochę tłuszczu i rtęci zrobi to samo, a leczenie potrwa wszystkiego pięć minut.
— Tak sądzicie?
— Tak. Gdybyście chcieli czekać aż na bzowe ziółka w Oldengland, przybylibyście tam jako szkielet; miększe części ciała byłyby do tego czasu pożarte.
— Przez kogo?
— Przez to, co nazywacie nieczystą krwią. Jej osobliwe krople mają szczególnym sposobem po sześć nóg i ryjek, działający bardzo nieprzyjemnie.
— Co... co... co-ooo? — spytał, patrząc na mnie ze strachem.
— Tak, kochany panie! Może pamiętacie z młodych lat trochę łaciny. Wiecie, co znaczy pediculus capitis?
— Jakoś wyleciało mi z pamięci.
— To samo miłe zwierzątko nazywa Arab „khamli“, a Turek „bit“, Rosyanin „wosz“, Włoch „pidocchio“, Francuz „pou“, a Hotentot „t’garla“.
— Dajcie mi pokój z Turkami i Hotentotami! Nie rozumiem z tych słów żadnego!
— Więc bądźcie tak dobrzy i zbadajcie wnętrze swego fezu. Może odkryjecie coś ważnego, co przyniesie wam miano sławnego znawcy owadów.
Zdarł czapkę z głowy, ale nie zaglądnął na spód, lecz zapytał całkiem zmieszany:
— Czy chcecie mnie obrazić? Myślicie zapewne, że tu wewnątrz...?
— Właśnie sądzę, że tam wewnątrz...!
Strona:Karol May - Szut.djvu/324
Ta strona została skorygowana.
— 298 —