Strona:Karol May - Szut.djvu/325

Ta strona została skorygowana.
—   299   —

— Coś żywego łazi? — mówił dalej.
— Słusznie! Mam to samo na myśli.
— Do wszystkich dyabłów! Ah!
Przytrzymał czapkę przed oczyma i zaczął się w nią wpatrywać. Nos poruszał mu się to w jedną, to w drugą stronę, jak gdyby także oddzielnie chciał się poświęcić badaniom naocznym. Następnie opuścił Anglik czapkę i ręce i zawołał z przerażeniem:
— Woe to me! Louses! Lice!
Miał już fez odrzucić, lecz się rozmyślił, zawiesił go na kuli u siodła, wsunął obie ręce we włosy, robiąc niesłychane spustoszenie w swej toalecie. Sypał przytem wyrazami, których nie podobna odtworzyć, i wściekał się głównie na to, że te zwierzątka nie szanują nawet czcigodnej głowy lorda z Oldengland.
Gniew jego zniewolił mnie do śmiechu. Odjąwszy ręce od głowy, zwrócił się Lindsay znowu do mnie i krzyknął:
— Nie śmiejcie się, sir, bo się będziemy boksować! Jakże jest z waszym fezem? Czy cieszycie się także takiem zaludnieniem?
— Nie doznałem tego zaszczytu, kochany lordzie. Ten rodzaj soldiers trzyma się zdala odemnie, gdyż nie okazałem się względem nich nigdy tak uprzedzającym.
— Co za nieostrożność brać taki fez! Ileż on narobił nieszczęścia! I to w tak krótkim czasie! Czyż można było coś takiego przypuścić!
— O tem urobił sobie już Turek przysłowie: Czapuk ok gibi hem bit gibi — szybki jak strzała i wesz. A w Turcyi dobrze rozumieją się na tem.
— Co ja zrobię, co ja pocznę? Dajcież mi jaką radę! Nie mogę wyrzucić pałacu, w którym mieszka ten lud nieszczęsny, gdyż byłoby hańbą przyjechać do Rugowej z nagą głową. Czy jest tam sklep z okryciami na głowę, to jeszcze wątpliwe.
— Nawet bardzo! Nas się nie potrzebujecie wstydzić, a towarzyszom wprost powiedzcie o swojem nieszczęściu. Zsiądźmy na kilka minut.