Strona:Karol May - Szut.djvu/336

Ta strona została skorygowana.
—   308   —

Zbliżył się do Lindsaya i oświadczył mu, że jest aresztowany. Lord jednak nie zrozumiał go i krzyczał dalej, giestykulując, gdy zaś stareszin przystąpił do niego i ujął go za nogę, odepchnął go mocno od siebie.
— Allah! — zawołał urzędnik.
— Na to jeszcze się nikt wobec mnie nigdy nie odważył! Dalej ludzie! Ściągnijcie go z konia i precz zabierzcie!
Gdy wezwani zakrzątali się, by wykonać rozkaz przełożonego, zmierzył do nich lord ze strzelby i krzyknął mieszaniną angielsko-turecką:
— A way! I atmak! I atmak!
Zapamiętał sobie, że strzelać znaczy „atmak“. Napastnicy odskoczyli czemprędzej, a stareszin zawyrokował:
— Oszalał! Nie rozumie nas. Zdałby się teraz bardzo tłumacz, któryby mu wyjaśnił, że oporem nic nie wskóra i pogorszy tylko swe położenie! Na to podszedłem doń ja i rzekłem:
— Wybacz, stareszinie, że przeszkadzam ci w urzędowaniu. Jeśli potrzebujesz tłómacza, to mogę służyć.
— Powiedz temu koniokradowi, że ma pójść za mną do więzienia.
— Koniokradowi? Mylisz się bardzo! Ten effendi nie uprawia tego rzemiosła, ani żadnego temu podobnego.
— Tak twierdzi mój przyjaciel Nirwan.
— A ja cię zapewniam, że ten Inglis ma w kraju swoim takie stanowisko jak tutaj przynajmniej basza o trzech buńczukach. Taki człowiek nie kradnie. On posiada w stajni swojej więcej koni, niźli ich jest w Rugowej.
Mówiłem stanowczo, ale zarazem bardzo uprzejmie. To wywołało w stareszinie zapewne przekonanie, że czuję wielki szacunek dla jego urzędu i osoby. Wydało mu się więc, że może mię zebrać z góry. Ofuknął mnie:
— Milcz! Tu tylko moje rozkazy mają znaczenie! Inglis ukradł tu konia, jest więc złodziejem, ja każę go ukarać. Powiedz mu to!
— Tego nie zrobię.