Strona:Karol May - Szut.djvu/34

Ta strona została skorygowana.
—   18   —

— Co to za człowiek?
— Ponury i skąpy w słowach, z nikim się nie wdaje. Wolą go widzieć, gdy odchodzi, niż gdy przybywa.
— Hm! Może zmuszony wyszukać go, aby się odeń dowiedzieć o jaskini węglarza.
— Mógłbym ci dać parobka za przewodnika przynajmniej do Głogowiku. Dalej on też nie zna drogi.
— Przyjmujemy całem sercem tę propozycyę. Twój syn wspominał mi, że węglarz jest podejrzany o morderstwa.
— To nie są tylko podejrzenia. Wszyscy są o tem przekonani, chociaż to świadkami udowodnić się nie da. On pozostawał nawet w stosunkach z Aladżymi, których żołnierze daremnie u niego szukali.
— Także twój syn mówił mi o tem. On widział ich dzisiaj obydwu.
— Srokaczy? Rzeczywiście? Oddawna już życzyłem sobie spotkać którego z nich, ale oczywiście tak, żebym się nie potrzebował ich obawiać.
— Otóż to się już stało.
— Kiedy?
— Dzisiaj. Czy nie zauważyłeś między jeźdźcami dwu na srokaczach?
— Nieba! Więc oni znajdują się tutaj, w konaku mego sąsiada? W takim razie nieszczęście jest w pobliżu!
— Dzisiaj nie masz powodu do obawy przed nimi, bo my tu jesteśmy. Gdyby się tylko dowiedzieli o naszym pobycie tutaj, drapnęliby natychmiast. Zresztą może ich ujrzysz, jeśli teraz pójdziesz tam pokryjomu. Staraj się zbadać, czy nie możnaby ich podsłuchać.
Wyszedł, a my zabraliśmy się gorliwie do wieczerzy. W pół godziny niespełna wrócił i oznajmił, że ich widział.
— Było ich tylko czterech — powiedział. — Rannego przy nich nie widziałem. Siedzą obok sypialni sąsiada. Skradałem się dokoła całego domu i śledziłem po