Po kilku krokach zionęła naprzeciw nas szeroka rozpadlina, przecinająca sztolnię na poprzek. Niepodobna było rozpoznać ani jej głębi, ani wysokości. Przechodziły przez nią deski jedna za drugą, szerokie tylko na półtorej stopy.
— To jest miejsce, gdzie czyha zguba — rzekł chandży.— Panie, zbadaj tę kładkę sumiennie!
— Podajcie sznury!
Związaliśmy sznury z sobą i złożyliśmy we dwoje. Jeden koniec przeciągnęli mi towarzysze pod ramiona, a drugi chwycili silnie w swe ręce. Schyliwszy się tak, że latarnia dokładnie oświetlała ziemię, ruszyłem naprzód, badając co chwila grunt pod nogami.
Całej szerokości szczeliny nie zakrywała oczywiście żadna podłoga. Tylko trzy grube belki przechodziły na drugą stronę, dwie pod ścianami, a trzecia w środku, na której też leżała deska. Lecz pomiędzy nią a skrajnemi belkami było znów próżne miejsce na stopę szerokie, z którego zionęła zimna, grozą przejmująca otchłań.
Na co to? Dlaczego belki nie były przysunięte do siebie? Takie pytania cisnęły mi się do głowy. Ta konstrukcya niebezpiecznej kładki była z pewnością obliczona na podstęp, którego ofiarą miał paść niepowołany.
Po sześciu, a może ośmiu krokach, zrobionych już nad przepaścią, doszedłem do miejsca, które zwróciło na siebie moją uwagę. Owe trzy belki podłużne łączyła poprzeczna. Przypatrzywszy się jej bliżej, spostrzegłem, że tworzyła oś, obracającą się w wyżłobieniach, przymocowanych tam w tym celu do belek bocznych. Teraz wyjaśniło mi się to urządzenie. Kto kiedy widział dzieci, huśtające się na belce, położonej na poprzek drugiej, ten zrozumie budowę tej niebezpiecznej kładki. Wiedziałem już także, do czego służyły belki boczne: łączyły z sobą oba brzegi czeluści. W środku dźwigały belkę poprzeczną, stanowiącą oś, na której spoczywała belka środkowa, a na niej deska. Ta środkowa belka oparta była mocno o brzeg od strony wejścia do sztolni, a wisiała niezawodnie w powietrzu przy drugim. Można więc było
Strona:Karol May - Szut.djvu/346
Ta strona została skorygowana.
— 318 —