— Więc nie przedostaniemy się wcale? — zapytał chandży.
— Owszem, Szut przecież także chodzi tą sztolnią. Musi być jakiś przyrząd, którym się przytwierdza dźwignię na obu końcach, a jeżeli nie na obu, to przynajmniej na tamtym. Zobaczmy!
Teraz badaliśmy na nowo razem. Tak, ta belka spoczywała wprost na kamiennej krawędzi. Podnieśliśmy ją, a druga połowa się pochyliła.
Szukaliśmy jakiej dziury, pala lub rygla, służących do przymocowania belki. Jednak wszystko napróżno.
— Wobec tego muszę tam przejść — oświadczyłem.
— Na Allaha! Runiesz! — zawołał chandży.
— Nie. Przyciśniecie tu belkę mocno, żeby się nie podniosła i nie zapadła z drugiej strony. Tacy trzej mężczyźni jak wy potrafią mnie chyba utrzymać. W najgorszym razie zawisnąłbym na sznurze. Połóżcie się i zeprzyjcie mocno rękami na belce. Teraz idę.
Poczułem się dość nieswojo, kiedy znowu wstąpiłem na wązkie deski nad przepaścią, ale przeszedłem cało na drugą stronę. Tam ujrzałem natychmiast przy świetle latarni, w jaki sposób przytwierdzało się kładkę. Koniec belki wisiał w powietrzu, nie dosięgając krawędzi gruntu, ale znajdowały się na nim dwa kółka, zaś po jednej i drugiej stronie na ścianach sztolni dwa łańcuchy, zaopatrzone w haki. Po zaczepieniu łańcuchów o kółka kładka się zapaść nie mogła.
— Znalazłeś? — spytał chandży z drugiej strony.
— Tak, przywiązuję właśnie belkę. Możecie tu przejść bezpiecznie.
Pociągnąwszy mocno za łańcuchy, przekonałem się, że są nadzwyczaj pewne i zaczepiłem je. Wszyscy trzej przeszli, przypatrzyli się temu prostemu urządzeniu, a potem puściliśmy się śmiało dalej.
Wszystko to naturalnie odbywało się bardzo powoli, gdyż od ostrożności zależało nasze życie. Zegarek wskazywał, że upłynęło przeszło pół godziny od czasu, kiedyśmy wyszli z chanu.
Strona:Karol May - Szut.djvu/348
Ta strona została skorygowana.
— 320 —