Strona:Karol May - Szut.djvu/354

Ta strona została skorygowana.
—   326   —

mógł wyjechać naprzeciwko rodziny Galingré’go, którą chcieliśmy właśnie ostrzec, mógł połączyć się z Hamdem el Amazat i...
Nie myślałem już dalej. Może w trzy sekundy potem, jak on skoczył do wody, zrzuciłem bluzę i kamizelkę, usiadłem na ławce w łodzi, zdarłem z nóg wysokie, ciężkie, buty i zawołałem ku sztolni:
— Ja płynę. Prędko do łodzi i za mną!
— Nie, na Allaha! To twoja śmierć! — odrzekł chandży.
Ale ja byłem już w wodzie. Nie wskoczyłem, lecz spuściłem się zwolna, gdyż wobec wirów należało się trzymać na powierzchni. Głównem zadaniem było tu wiosłowanie silne rękami, ale nie leżąc płasko na piersi, lecz bokiem tak, żeby ręką zwróconą w tył, uderzać w dół i tym odporem utrzymywać się na górze.
Zaledwie wynurzyłem głowę za zwisające rośliny, a już mnie prąd porwał w swe obroty. Gnał mię ku skale tak, że dobrą chwilę musiałem natężać wszystkie siły, aby się utrzymać w odpowiednej odległości. Wtem nadbiegła wielka fala i odbiła się od skały. Skorzystałem z tego skwapliwie, poruszając się energicznie w tym samym kierunku i spłynąłem z prądem tak chyżo, że mimo woli zamknąłem oczy.
Otworzywszy je znowu, ujrzałem się pomiędzy dwoma prądami, które łączyły się nieco dalej przedemną, tworząc wir niebezpieczny. Tam był środek rzeki. Oczywiście trzeba było ominąć to miejsce. Skręciłem natychmiast w bok, ale dopiero po długim, ciężkim wysiłku udało mi się przebić prąd i dostać na wodę spokojną.
Teraz mogłem się zająć Szutem. Wyprostowałem się w wodzie i rozglądnąłem dokoła. Wtem wychylił się on właśnie z tego miejsca, którego ja z taką trwogą unikałem; wynurzył się z wody prawie do połowy, skoczył niemal jak delfin i zmógłszy ten wir, płynął ku brzegowi, przy którym ja się już znajdowałem.
Ale on wzbudził we mnie szczery podziw, okazał o się wiele lepszym pływakiem odemnie. Ani mu przez