myśl nie przeszło unikać wiru. Wiedział, że go wprawdzie pochwyci, ale i o tem nie wątpił, że go wyrzuci. Teraz był niżej przedemną i zdążał ku brzegowi, nie oglądając się; dlatego nie zauważył mnie.
Popłynąłem oczywiście w nieznacznej odległości za nim. Ponieważ trzymałem ręce i nogi pod wodą, przeto nie wywoływałem żadnego szumu. W szybkiem pływaniu miałem nad nim przewagę, gdyż niebawem dopędziłem go na tyle, że mogłem go uchwycić za nogę. Ale i do brzegu było już bardzo blizko. Teraz lęk musiał mi być sprzymierzeńcem. Obaj byliśmy pozbawieni wszelkiej broni. Czekało mnie zatem to, czego pragnąłem uniknąć, to jest walka na pięści.
Głębokość wody zmniejszała się stopniowo w miarę oddalenia od brzegu, z tej strony płaskiego i pokrytego
Strona:Karol May - Szut.djvu/355
Ta strona została skorygowana.
— 327 —